Nie wychowuję życiowego kaleki.

Nie wychowuję życiowego kaleki, czym często wzbudzam kontrowersje. Jak to nie niesiesz plecaka do szkoły? Sześciolatek odkurza? Podlewa ogródek? Robi sobie śniadanie? Sam decyduje, czy ma założyć kurtkę? W zimie chodził w krótkich spodenkach? Dość często mam wrażenie, że dzisiejsi rodzice chcieliby dzieci zagłaskać. Jakby zupełnie nie myśleli o tym, że nie będą w stanie ochronić dziecka przed wszystkim. Chcieliby je opakować w klatkę obitą złotym pluszem, żeby mu się czasami nic nie stało. Podawać mu wszystko na tacy, gotowe. Przewidywać każdą ewentualność. Nie widzą tego, że nie będą w stanie zawsze dziecka wyręczać. Nie potrafią zrozumieć, że życia za swoje dziecko nie przeżyją. Nie będzie im dane zawsze być tam, gdzie dziecko. I im wcześniej przygotują je do samodzielności, tym lepiej.

Nic się nie stanie, jeśli dziecko przegra.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko się ubrudzi.
Nic się nie stanie, jeśli na dziecko spadnie kropla deszczu. Albo nawet cała ulewa.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko pójdzie później spać. I to bez kąpieli.
Nic się nie stanie, jeśli zje coś tłustego/ostrego/parówkę na kolację trzy dni pod rząd.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko się zmęczy przy wykonywaniu jakiegoś zadania.
Nic się nie stanie, jeśli się przewróci, a potem samo się pozbiera.
Nic się nie stanie, jeśli zrobi sobie samo kanapkę, nawet jeśli będzie po tym musiało samo przetrzeć blat stołu, a chleb będzie krzywo ukrojony.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko nauczy się przechodzić przez ulicę samo, bez kurczliwie trzymającej go ręki.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko nauczy się zapinać pasy w aucie.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko wrzuci do pralki ubrania, nasypie proszku, włączy guzik start, a potem rozwiesi pranie.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko nie dostanie tego, co najlepsze.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko nie będzie najlepsze.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko będzie się musiało podzielić.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko zje jabłko prosto z drzewa.
Nic się nie stanie, jeśli dziecku nie ustąpimy.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko poniesie własny plecak.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko samo rozwiąże problem z rówieśnikami na podwórku.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko zmarznie.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko pójdzie gdzieś piechotą.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko poczyta sobie samo książkę.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko wyjdzie z domu bez czapki.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko nie będzie chodziło codziennie na inne zajęcia dodatkowe.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko nie będzie miało swojego tableta czy telefonu.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko się ponudzi.
Nic się nie stanie, jeśli dziecko poczeka!

Z racji trojaczków, nigdy nie byłam matką helikopterem. Po prostu nie miałam takiej opcji. Kiedy zajmowałam się jednym dzieckiem, pozostała dwójka zajmowała się sobą. Inaczej się nie dało. I nie da się za bardzo w żadnym domu, w którym rodzic zajmuje się więcej niż jednym dzieckiem na raz. To po pierwsze.

Po drugie jestem jedynaczką i wręcz nie znoszę, kiedy ktoś mi stale dudra nad głową. Gada, żeby gadać i stoi tak blisko, że chucha mi do ucha. Dzieciom, których dorośli nie zostawiają samych ani na sekundę, trochę współczuję, bo mają to dudranie i chuchanie non stop. Każdy człowiek potrzebuje przestrzeni, nawet ten kilkutygodniowy powinien być na kilka chwil wypuszczany ze wszelkich objęć, achy i ochy, szumy i bujaczki muszą ucichnąć, a maluch niech sobie poleży w ciszy i spokoju w łóżeczku. Może przy okazji odkryć swoje czadowe stópki, czy poobserwować arcyciekawy sufit.

Po trzecie, w starciu z dziećmi przegrywam. Jestem jedna, a ich trójka. Nie jestem w stanie cały czas trójki dzieci mieć na oku i kontrolować każdego ich ruchu. Mam też tylko dwie ręce. To dlatego moje dzieci muszą same. Inaczej bym oszalała.

Bo, po czwarte, nie popieram niewolnictwa. I nie miałam nigdy zamiaru stać się służącą dla swoich dzieci, przynieś, wynieś, pozamiataj, daj, pokaż, nakarm, ubierz, narysuj, baw mnie. To nie dla mnie. Oczywiście, z przyjemnością robię miliony rzeczy dla mojej rodziny, których wcale nie musiałabym robić, ale lubię robić im przyjemność, czy sprawiać, aby mogli odpocząć, czy poczuć się komfortowo, nie jestem jednak dla nikogo w mojej rodzinie pionkiem do wykonywania poleceń.

Po piąte, możliwe, że najważniejsze, nie wychowuję życiowego kaleki. Życie staje się coraz prostsze, już są odkurzacze, które same odkurzają, maszyny do prasowania, czy gotowe dania coraz lepszej jakości. Możliwe więc, że niektórych rzeczy, których dziś uczymy nasze dzieci, nigdy nie będą musiały robić. Ale przecież to rolą rodziców jest usamodzielnić dziecko i nauczyć go zaspokajania swoich potrzeb, żeby nie zginęło. No chyba, że chcemy sobie wychować kalekę, który nigdy się nie wyprowadzi, a my, dopóki damy radę, będziemy mu prać gacie, pod nos jedzenie podsuwać, z wyprasowaną koszulą w zębach. Ja nie chcę.

Naturalne jest, że chcemy dać naszym dzieciom wszystko, co najlepsze, chcemy, aby było im lepiej, żeby miały łatwiejsze życie od nas. Możliwe, że to jakiś rodzaj błędnie pojmowanego przywiązania, wyrzuty sumienia lub nadmierna chęć kierowania się dominującą modą i potrzebą dorównania innym. Możliwe. Możliwe jednak, że ciężko jest żyć, jeśli nie potrafisz o siebie zadbać i wierzysz, że jesteś pępkiem świata.

Nie da się jednak uchronić dzieci od porażek, bakterii, nudy, innych ludzi, chłodu i głodu. Da się natomiast pokazać dzieciom jak sobie z tym wszystkim radzić. Z tym, czyli z życiem. Oczywiście, wymaga to od nas pracy i wysiłku, bo wielokrotnie dużo szybciej i prościej jest zrobić coś samemu. Wymaga to też samozaparcia i cierpliwości. Nauka wiązania sznurówek na pewno pozbawiła mnie kilku dni życia i podarowała nowy pukiel siwych włosów.

Jest jednak pocieszenie – dzieci naprawdę bardzo szybko się uczą, przystosowują do nowych zadań i z entuzjazmem wykonują „dorosłe” prace. Sami też przecież nie jesteśmy idealni i wszystko, co nowe, musieliśmy kiedyś opanować. Dajmy dzieciom szansę, jeszcze nie raz nas zaskoczą. „Nie wychowuję życiowego kaleki” to dobry motyw przewodni nowoczesnego wychowania.

Dziękuję, że tu jesteś! Mam nadzieję, że ten tekst był dla Ciebie wartościowy. Jeśli masz ochotę, zostaw po sobie ślad:

– Zaobserwuj mnie na Instagramie i dołącz do mojej społeczności, gdzie znajdziesz całą masę wzruszeń, przepisów, promocji i podpowiedzi! Odpisuję na komentarze i wiadomości, więc pisz do mnie śmiało!
– Zostaw tu komentarz, porozmawiajmy! Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim też ze znajomym. To dla mnie ogromna motywacja do dalszego tworzenia.
– Zapisz się do mojego newslettera, dzięki temu będziesz na bieżąco i nie ominą Cię żadne sekrety przeznaczone tylko dla najwierniejszych czytelników.
– Zerknij do mojego sklepu, znajdziesz tam moje bestsellerowe e-booki i produkty niespodzianki!

Photo by Kelly Sikkema on Unsplash

9 komentarzy

  1. Genialnie ujęte 🙂 A niestety dużo jest takich chuchających mamusiek, które robią za nie dosłownie wszystko, nawet noszą na rękach mimo 3-4 lat skończonych, bo przecież dziecko potrzebuje bliskości. Osobiście znam takie. Przerażenie mnie bierze, jak widzę coś takiego. 5 lat na karku, ale łóżeczka nie ma swojego bo śpi z rodzicami, skarpetki tylko antypoślizgowe inaczej zakaz biegania i pełna obstawa obojga rodziców przy jedzeniu bo dziecko się może przeciąć nożem czy widelcem, a nie daj boże się wybrudzi czy coś rozleje… Też wkrótce będę mamą trójki dzieci (3, 5 i w oczekiwaniu ;P ) więc w pełni rozumiem i podpisuję się pod tym tekstem obiema rękami i nogami. Dzieci sobie same poradzą lepiej niż nam się wydaje 🙂

  2. Za to Cie lubie. 🙂 U mnie ciagle szukanie rownowagi miedzy mikromanagementem, a puszczaniem na zywiol. Miedzy rodzicielstwem bliskosci, a dluga smycza. Jesli ktos zna wspolrzedne zlotego srodka, prosze o kontakt. 🙂 Ale faktem jest – juz drugie dziecko skutecznie zapobiega helikopterowaniu. Pamietam jedna scenke, maly mial ok. 3 lat. Rumor w kuchni, szuranie. Maly stoi na krzesle przy kuchence i nabiera chochla seler z zupy. Zglodnial. Natomiast starszej trzeba przypominac, ze… chleb jest w chlebaku, a serek w lodowce. Wlasnie efekt chuchania, choc i tak uwazam, ze jestem mama na dosc duzym luzie (na co niewatpliwie wplywa fakt, ze mieszkamy w Niemczech). Ale ostatnio sami zrobili pizze (ja zrobilam zaczyn, ale corka przygotowala wg. mojej listy ciasto) i naprawde, rozne hut’y przy tym wysiadaja. 🙂

  3. Podpisuję się pod tym rękoma i nogami. Czemu moje bliźniaczki w wieku 10 miesięcy same jadły, a na placu zabaw radziły sobie lepiej niż niejeden dwulatek? Własnie dlatego, że przy dwójce na raz nie ma czasu na „pierdoły” jak karmienie łyżeczką (każdą w innym tempie, w tym czasie druga wkurzona), czy prowadzanie za rączkę po placu zabaw. Moja filozofia była wtedy prosta – wejdzie tylko tam, gdzie jest w stanie sama wejść, więc pewnie i da radę zejść 🙂 To i inne tego typu „codzienne drobiazgi” procentują teraz – mam mega ogarnięte 5,5 latki, które swoją samodzielnością zadziwiają niejednego dorosłego. A z drugiej strony – czemu miałyby czegoś nie robić, skoro potrafią? Czemu mam je wyręczać, jak widzę błysk w oku kiedy pochwalę je po tym jak same coś zrobiły? Mam przykłady wśród znajomych, gdzie mamy (a czasem babcie) lewitowały wokół dzieci nie pozwalając im nawet upaść na pupę i dzieci teraz są rozkapryszone i „nic nie potrafią”.. Ja robię po swojemu i dobrze na tym wychodzę 🙂

  4. Mój ulubiony obrazek spod szkoły: Babcia starowinka, w jednym ręku siata, w drugim plecak wnusia. Wnusio wyrośnięty 5-6 klasista, wchodzi do szkoły pierwszy, a babcia zastanawia się, którą ręką sobie drzwi otworzyć.
    Potem zdziwienie, że „młodzież” niewychowana. Moje bacho samo targa swój plecak, sam pilnuje czy ma czapkę i rękawice, pamięta o śniadaniu do szkoły. Młodsza jak jest głodna idzie sama do lodówki po „serecek i mięsko”, i nie szkodzi, że kwadrans wcześniej skończyła obiad 😀
    Z drugiej strony ciągle głaszczę i przytulam, wiem, że zaraz wyrosną i będą się od tego opędzać – korzystam póki mogę.

    1. No wiadomo. Jest jednak różnica w usługiwaniu a robieniu rzeczy, które zwyczajnie sprawiają przyjemność. Od czasu do czasu niosę dzieciom plecak, może raz w miesiącu, jak widzę, że nie ma siły, że dzień był średni, czemu nie? Ale to jest właśnie przyjemność, wyręczenie ten jeden raz, a nie robienie wiecznie za nich wszystkiego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *