Nie lubię dzieci.

Nie lubię dzieci. Strasznie to jest przykre, choć to stwierdzenie nie jest do końca prawdziwe. Nie chodzi o to, że nie lubię dzieci w ogóle. Nie lubię dzieci nieodpowiedzialnych rodziców. Dzieci wychowywane bezstresowo, którym wszystko wolno. Dzieci rodziców, którzy udają, że dzieci nic w ich życiu nie zmieniły i nadal mogą chodzić nocami po knajpach, pchając wózek z noworodkiem, brać kilkulatka do spa i do teatru na sztukę dla dorosłych. Nie lubię dzieci, które wychowuje się w przeświadczeniu, że są pępkiem świata.
Dzieci przeszkadzały mi, zanim byłam mamą i przeszkadzają mi teraz, kiedy sama mam aż trójkę, spędzam mnóstwo czasu z dziećmi, całe moje życie podporządkowane jest dzieciom, wszystkie pieniądze wydaję na dzieci i stale myślę tylko o jednym. O dzieciach. I o ile swoje dzieci kocham nad życie, mam ogromny szacunek do rodziców, o tyle dzieci obcych ludzi często mi przeszkadzają.
Kilka miesięcy temu byłam na samotnym weekendzie nad morzem. Spotkałam się z bliską koleżanką, byłam na branżowej konferencji, przebiegłam się brzegiem morza, generalnie miło spędziłam kilka dni. Wracając miałam ochotę popracować. Udawało się do Warszawy, w której do mojego przedziału wsiadła czteroosobowa rodzina. Ojciec natychmiast usnął, matka wyciągnęła komórkę, a dzieci zaczęły demolowanie pociągu. Rezolutny pięciolatek i jego trzyletni brat skutecznie uprzykrzyli życie wszystkim podróżującym.
Nie jestem rodzicem idealnym. Nawet moje dzieci mnie męczą, bywają dni, że najchętniej bym się ich pozbyła, przynajmniej na pół dnia. Nie uważam, że dzieci codziennie są spełnieniem marzeń. Kiedy jednak wychodzę do ludzi, wiem, że moje dzieci to mój obowiązek. Moje dziecko nie musi wszystkim przeszkadzać i choć zapewne czasami mi się to nie udaje, staram się nie dopuszczać do sytuacji, kiedy moje dziecko jest czyimś koszmarkiem. Komfort i prawa mojego dziecka nie są ważniejsze niż te wszystkich innych ludzi. To ja mam się nim zająć!
W opisanej sytuacji z pociągu, wystarczyłyby kredki. Mam to zawsze w torebce. Po prostu jestem przygotowana na dziecięcą nudę. Jestem mamą i znam swoje dzieci. Kupuję gazety dla dzieci, zabieram książeczki do czytania, kolorowanki, puzzle, karty do Piotrusia, kredki, miniaturową zabawkę z jajka niespodzianki, którą można złożyć. Zamiast strofować moje dzieci i oczekiwać, że na dwie godziny siądą i będą potrzeć nieruchomo w jeden punkt, zajmuję się nimi.
Kiedy emocje osiągają zenitu, idziemy się przejść. Stosuję tę metodę w restauracji, kiedy czekamy na posiłek, kiedy stoimy gdzieś w kolejce, w trakcie podróży. Zagaduję, wymyślam zabawy.
Kamień, nożyce, papier.
„I spy with my little eye” – czyli „moje małe oczko właśnie zobaczyło coś…” i tutaj pada np. czerwonego! Wszyscy po kolei zgadują co to może być.
Kalambury. Rysuję coś na kartce, a dzieci zgadują co to jest.
Zabawa w „łapki”.
To tylko kilka banalnych przykładów. Po prostu poświęcam dzieciom czas i nie pozwalam na nudę. Moje dzieci same się w takich sytuacjach nie bawią, więc wiem, że nie mogę po prostu zająć się sobą, pić spokojnie kawkę, zerkać na fejsika i olewać to, co się dzieje naokoło mnie. To nie jest czas na mój reset. Ja nadal jestem w takim momencie rodzicem i moim zakichanym obowiązkiem jest opieka nad dzieckiem. Nie tylko straszenie go, strofowanie i krzyczenie. Nie ruszaj, zostaw, pan Cię zabierze, jak się nie uspokoisz. To nie tędy droga. Już chyba wolę, kiedy kilkulatka sadzają przed tabletem. Sama tak zrobiłam kilka razy w życiu. Już nie robię, bo teraz moje dzieci są większe, więc i możliwości ich rozrywek jest więcej. Poza tym lubię wychodzić i chcę moje dzieci nauczyć zachowania wśród ludzi, co jest ciężkie, kiedy jak zombie przyklejone są do kreskówki, bez żadnego kontaktu.
Pochwaliła mnie ostatnio lekarka, kiedy w trakcie oczekiwań na wynik testów alergicznych, czytałam córce książeczkę. „Bo teraz to wszyscy dają do ręki komórkę”, wyjaśniła, w odpowiedzi na moje zdziwienie. Też czasami dawałam, jak już nie było wyjścia. Ale zaczynam zawsze od czegoś bardziej kreatywnego. Nie ganię nowych wynalazków, ale moje dzieci bajką też się szybko nudzą, poza tym całą trójkę ciężko zająć jednym telefonem. No i niestety bajka często działa na moje dzieci jak płachta na byka. Robią się agresywne i zmierzłe. Trudniej mi je potem doprowadzić do znośnego stanu.
Dzieci bywają najbardziej nieznośne w chwilach, w których chcą na siebie zwrócić uwagę. Wiem to już od dawna, więc szczególnie wśród ludzi po prostu poświęcam im czas. I to właśnie wtedy moje dzieci bywają „grzeczne”. Mam kontrolę, widzę, co się dzieje, mogę przewidzieć kolejny krok i zamortyzować możliwy „atak”. To ja pozostaję kierownikiem tego cyrku. Bo to mój cyrk i moje małpy!
Nie zakładajmy, że dziecko, które jest dla nas całym światem, jest śliczne i ukochane, dla kogoś też jest słodkie i zabawne. Śliniący się kilkulatek łażący o 22 po restauracji i walący łyżką w talerzyk, może nie być przyjemnym doświadczeniem dla studentów na pierwszej randce, czy choćby pary styranych życiem rodziców, którzy cudem wyrwali się na randkę, korzystając z uprzejmości babci. Kilka razy zdarzyła mi się taka sytuacja i po prostu jej nie pochwalam.
Kiedy wychodzę BEZ dzieci do miejsca przeznaczonego dla dorosłych, chcę być BEZ dzieci. W najlepszym przypadku wymagam, aby cudze dzieci nie zakłócały mojego spokoju. Co do tego punktu jestem absolutnie nietolerancyjna. Jest mnóstwo restauracji, które są przeznaczone dla rodzin i można się tam wybrać z dziećmi. Sama chętnie korzystam i z niczego nie rezygnuję. Mogę iść z rodziną na kolację i nie mieć poczucia, że psuję komuś rocznicę, randkę, babski wypad, czy tak jak w naszym przypadku, kilka chwil z mężem, które mamy tylko dla siebie. Kiedy wychodzę, dbam o to, aby w mojej torebce znalazły się „zabawiacze” dla dzieci. Opcji jest naprawdę mnóstwo. Wybieram miejsca przyjazne dzieciom, w których jest dla nich wydzielony kącik, obsługa częstuje kolorowankami, a w menu jest kilka pozycji dla małych gości. Nikt się nie krzywi, kiedy moje dziecko krzyknie „hurrrrra” na widok pizzy.
Wkrótce przemierzę z dziećmi cały świat (pisałam o tym tutaj). Oczywiście, że boję się tej podróży. Nie chcę nikomu przeszkadzać, a jednocześnie chcę moim dzieciom pokazać, jakie podróżowanie jest wspaniałe i ekscytujące. Dlatego szukam rozwiązań, które sprawią, że nawet taka męcząca i długa podróż będzie przyjemnością. Nie daję dzieciom żadnych leków na zamulenie czy spanie (spytało mnie już o to wiele osób, przykro mi, ale nie kumam tej koncepcji, więc nie pomogę). Jestem z nimi, w każdym momencie i bardzo się staram, żeby wszystko było dobrze. Luzuję. Ubiorę wszystkich wygodnie, przygotuję się na każdą ewentualność, zabiorę ze sobą masę rozrywek, przemierzę kilka razy lotnisko, pociąg, samolot. Zagadam każdą stewardessę, wykorzystam wszystkie opcje. Zatrzymam się w hotelu, który przystosowany jest dla rodzin, wybiorę lot w godzinach, w których moje dzieci nie są jeszcze przemęczone i z fochem. Naprawdę da się. Wiem, bo już byłam z dziećmi dwa razy w takiej podróży i nie chowam ich w domu pod kloszem, a regularnie bywam, wyjeżdżam, zwiedzam. Razem z dziećmi. Bo dzieci są cudowne, sprytne, mądre i kochane. Ale trzeba je wychowywać.
Oczywiście dzieci są różne, mają wybuchy agresji, złości, płaczu. To jest całkowicie normalne i nie o to chodzi w tym tekście. Dziecko to też człowiek i inni podróżni muszą zdawać sobie z tego sprawę i wykazać się odrobiną empatii. Zupełnie tak samo, jak w stosunku do innych osób, które bywa, że chrapią, nadużywają alkoholu, szturchają, kopią w siedzenie, nieładnie pachną. Nic co ludzkie… To samo tyczy się dzieci. Bądźmy wyrozumiali.
Ale, dziecko nie musi być zmorą dla innych osób, nie musi przeszkadzać, nie można mu na każdym kroku ustępować i zakładać, że dla innych jest, tak samo jak dla nas, pępkiem świata i jesteśmy gotowi wszystko mu wybaczyć i pozwolić sobie wejść na głowę. Dajmy innym żyć. A dzieciom bywać. Uczmy je od samego początku poszanowania cudzej własności, przestrzeni, komfortu.
Dzieci zmieniają wszystko i trzeba swoje życie do dzieci dostosować. Wybierać miejsca dla nich odpowiednie i kierować się rozsądkiem (poruszałam ten temat tutaj). Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka, nawet dzieciom nie wolno tej granicy przekraczać!
Rozumiem, że często rodzice są bezradni, że są zmęczeni, że mają dość, że brakuje im pomysłu. Rozumiem to, bo sama mam ten problem. Ale to jest mój problem, a nie Halinki, która miała pecha i wykupiła sobie miejsce obok nas. Dzieci to obowiązek rodziców. Miło by było od czasu do czasu się nimi zająć. Wystarczą kredki. A zamiast strofowania i straszenia – moment uwagi.
Zdjęcie: źródło.
Dziękuję, że tu jesteś! Mam nadzieję, że ten tekst był dla Ciebie wartościowy. Jeśli masz ochotę, zostaw po sobie ślad:
– Zaobserwuj mnie na Instagramie i dołącz do mojej społeczności, gdzie znajdziesz całą masę wzruszeń, przepisów, promocji i podpowiedzi! Odpisuję na komentarze i wiadomości, więc pisz do mnie śmiało!
– Zostaw tu komentarz, porozmawiajmy! Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim też ze znajomym. To dla mnie ogromna motywacja do dalszego tworzenia.
– Zapisz się do mojego newslettera, dzięki temu będziesz na bieżąco i nie ominą Cię żadne sekrety przeznaczone tylko dla najwierniejszych czytelników.
– Zerknij do mojego sklepu, znajdziesz tam moje bestsellerowe e-booki i produkty niespodzianki!
Jakbyś szukała inspiracji na zabawiacze w podróży, to polecam podróżne bingo. Wystarczy ściągnąć z google rysunki rzeczy, które mają możliwość wypatrzeć podczas podróży, wydrukować w 3 (albo 5 dla Was wszystkich) egzemplarzach, dać długopis i kazać się rozglądać 🙂 pomysł ściągnęłam jakiś czas temu stąd: http://zorganizowanydom.blogspot.com/2013/07/zabawki-na-duga-podroz-samochodem.html
Zainspirowałaś mnie do poszukiwań i znalazłam jeszcze zabawkę z naszego dzieciństwa, którą można dzieciakom do plecaków wrzucić 🙂 http://allegro.pl/gra-zrecznosciowa-pinball-dla-dzieci-i6656865225.html http://allegro.pl/gra-zrecznosciowa-pinball-dla-dzieci-i6656865265.html i jeszcze odbiór w Krakowie jest 🙂
Ale fajna zabawa! Dzięki!!!
Swoją drogą mam podobne podejście – zawsze staram się dzieciakom wytłumaczyć, że nie mogą być np. głośno w urzędzie, bo tam panie pracują i im to przeszkadza, na szczęście teraz często w urzędach są kąciki dla dzieci i mogą się zająć. Jak nie, to biorę kolorowanki, to ostatnio działa zawsze.
U mnie też kolorowanki działają. Na razie, to się pewnie zmieni, ale chwilowo działają. I wszelkie zeszyty typu elementarz dla 5 latka, a w nim zabawy, naklejki itp.
Dziękuję za ten tekst. Jesteś wspaniałą mamą i moją nauczycielką. Pozdrawiam
Dziękuję bardzo!!
Jeśli chodzi o kredki to moj Malec zainteresowany jest póki co ich smakiem, także na razie to nie zadziała 😀 o zabawie z oczkiem chyba nie słyszałam, ale jak bedzie większy, to na pewno wypróbuje.
A ten tatuś z Twojej opowiesci, chyba długo pracował nad odpowiednią techniką przetrwania odcinka pt. „Podróż z dziećmi”. Obawiam się, że nie on jeden.
Tak, miał bardzo kreatywny pomysł. Niestety nie udawał się zbytnio, bo te wrzaski i jego smaczny sen zaburzyły.
Też jestem mamą tylko dwójki dzieci i też dbam o swoje i staram się je zająć czymś konstruktywnym. Ale sorry nikt nie jest ideałem, wszyscy mają momenty upadku, skąd wiesz ze coś takiego nie miało miejsca? Ja takze czasami padam bo ja nie mam wieczorów wolnych z mężem i babci zbawienia jestem od urodzenia moich synów razem z męźem z nimi sam na sam. Super wynajmij moze kogoś na wolny wieczór kolejna złota myśl sąsiadka moze wspomoźe. Tylko wiesz co iektórzy są zbyt daleko albo ich nie stać. Przeszkadzają Ci powiedz to głośno zamiast rozwodzić się w poście udowadniając jaką cudowną matką jesteś, kiedy Cię nie ma. Takich matek nie ma.
,Poza tym mam dość wszystkich tych kreatywnych i asertywnych i takich matek korporacyjnych. Tak korpo wyłązi z bloga i szkoleń litrami. tym niemniej jestem zwykłą matką bez dylematów nad innymi rodzinami które spotykam i jest mi z tym dobrze każdy ma swól styl wychowania. Nie muszę tego akceptowac ale nie odwracam się plecami i nie mówię że to ZŁO to trochę dziecięce nieprawdaż?
no cóż, ja też nie ma babci, niani, koleżanki, sąsiadki, dodatkowo moje dziecko miała i ma mega problemy ze snem, więc ogólnie przez dłuższy czas funkcjonowałam jak zombie i byłam padnięta, bo tez tylko ja i mąż, który duzo pracuje, ale nie wybrażam sobie takiej sytuacji, że ja siedzę i przeglądam pudelka na komórce, a moje dzieci szaleją sobie same po pociagu… no bez przesady… nie chodzi o to że masz miec super kreatywny zestaw zabaw dla dzieciaka, ale czy uważasz że jest ok nie zabrać dziecku NIC do zabawy i oczekiwać, że maluch sam sie soba zajmie albo oczekiwać, że dla innych to jest ok bo Ty jesteś biedna matka polka uciśniona?
w takiej sytuacji zwrócenie uwagi zazwyczaj nic nie daje, bo taki rodzic ma postawę „mam dziecko, więc mi wolno”. Tu nie jest opisana sytuacja, ze ktoś starał się czymś zająć dziecko, ale nie udawało.
Nigdy nie pracowałam w żadnej korporacji, nie uważam się za jakąś super, mega kreatywną matke, po prostu trzeba miec szacunek do innych ludzi, którzy sa wokół i ja idę gdzies z dzieckiem to po prostu się nim zajmuję, tyle i aż tyle
Dokładnie tak, ale niestety, jest wielu rodziców, którzy uważają, że jak mają dziecko to mają inne prawa i wszyscy inni mają przestać oddychać, zniknąć, a w najlepszym wypadku się nie wtrącać i ustępować na każdym kroku, bo tak. Matki polki uciśnione, bo nie mam pomocy. Też nie mam na co dzień ale jak mam, od święta, to pragnę spokoju a nie rodzin, którym się wydaje, że są na tym świecie same.
najlepszy tekst jaki usłyszalam to mojego kolegi z pracy-my nie kupujemy dzieku zabawek ma tylko kilka (btw zupełnie nie adekwatnych do wieku 2,5 roku, mój się takimi bawił jak miał roczek- ma się sam w domu ZASTYMULOWAĆ i znaleźć sobie zajęcie… jakie wielkie było jego zdziwienie, że ja jestem w stanie iść z dzieckiem do dentysty i moje dziecko grzecznie – w miarę – samo się zajmie – a jakże – sobą mając auta/kredki/znikopis itp ze sobą…
DZIECINNE jest zakładanie, że Tobie jest gorzej, bo nie masz wolnych wieczorów z mężem i że to daje prawo do psucia komuś innemu humoru, bo tak. Nie masz, to nie ciągnij ze sobą wszędzie dzieci, jeśli nie potrafisz nad nimi zapanować, mają lub masz gorszy dzień. To jest proste i trzeba to zrozumieć. Dzieci wymuszają zmiany planów, mają swoje prawa. Pracowałam 10 lat w korporacji i uważam, że wiele jej zasad jest rewelacyjnych, więc cieszę się, że to „wyłazi”. Nie mam ochoty mówić głośno tego, co mi nie pasuje, bo konstruktywna krytyka to i tak krytyka, która zwykle zamienia się w kłótnię i nieprzyjemną konfrontację. Nie po to wychodzę, żeby zmieniać świat. Tak samo jak nie zawracałabym sobie głowy krytykować czyjegoś pomysłu czy wypowiedzi, po prostu idę dalej. Jeśli coś osobiście mi szkodzi, to jasne, zwracam uwagę, ale nie podeszłabym do kogoś i powiedziała weź zajmij się dzieckiem, bo jest nieznośne. Poza tym uwierz, że widać od razu, czy dziecko po prostu jest zmęczone, czy zaniedbane.
Absolutnie się nie rozumiemy, nie jestem uciśnioną matką polką, zwracam tylko uwagę na to że nie ma matek idealnych. Przychodzą chwilę że ma się wszystkiego dosyć, takie zmęczenie materiału. I nie nie noszę kredek i notesu, plasteliny, kolorowych włóczek, kleju itp. w mojej torebce. Natomiast dziecinne dla mnie jest ocenianie innych ze względu na własne poglądy i własne metody wychowawcze. To nie znaczy bynajmniej że pozwalam własnym dzieciom na wszystko i wychowuję je bezstresowo i jest dla mnie zrozumiałe że dziecko to nie dorosły i trzeba je czymś zająć. Natomiast nie oceniam, nie chwalę ale też nie krytykuję innych. I uznaję prawo każdego do własnych subiektywnych poglądów. Cała sytuacja, która została opisana przez Ciebie, włącznie z Twoją opinią, dla mnie dlatego jest trochę drażniąca. Ponieważ ja nie potrafię drugiego człowieka przejrzeć na wylot i ocenić, że brak mu fundamentalnego szacunku dla drugiego człowieka po godzinie czy nawet więcej spędzonej w przedziale, restauracji czy gdziekolwiek. Trudno mi zawyrokować czy dziecko jest zaniedbane czy po prostu rodzice są mentalnie wyczerpani. I tak ja też przy dzieciach siedzę na moim telefonie bo muszę sprawdzić mejle i ogólnie muszę czasem popracować. Nie rozumiem dlaczego moja opinia odmienna jest tak bolesna do przyjęcia i dlaczego od razu stygmatyzujecie moją osobę mianem matki polki uciśnionej. Albo jest dyskusja albo przyjmujecie za jedynie słuszny swój pogląd.
Pani z opisanej sytuacji, mama, przeglądała zdjęcia na FB. Niestety wiem jak to jest musieć popracować przy dzieciach. W ten dzień nie mogłam, też musiałam wysłać maile itp. Nie dało się, bo ktoś nie pilnował swoich dzieci. Nawet nie próbował. O to chodzi.
tez mam takie podejście 🙂 wielu rodziców oczekuje że małe dziecko same się sobą zajmie i wysiedzi grzecznie w pociągu, autobusie, kościele, często spotykam sie z sytuacjami że albo rodzic nie zwraca uwagi na dziecko i ono robi co chce przeszkadzając innym albo non stop upomina w stylu „siedź grzecznie, siedź grzecznie bo jak nie to coś tam” – i t jest tekst do trzylatka, no rety przecież takie dziecko najzwyczajniej sie nudzi i tyle
Dokładnie, ale też łatwo jest go zająć i czymś zainteresować, wystarczą chęci i sposób.
Myślę, że nic w tym odkrywczego, że rolą rodzica jest opieka nad jego własnym dzieckiem. Są zapewne i tacy, którzy mają wszystko i wszystkich w nosie, ale śmiem twierdzić, że większość rodziców stara się zająć swoimi dziećmi najlepiej jak potrafi, tylko że efekt jest raz lepszy, a innym razem gorszy. Dzieci jak to dzieci….mimo że zabierzesz do torebki milion zabawek, to i tak zawsze jest coś ciekawszego wokół…np. ta łyżka z opisu, którą można pouderzać w talerz. Każdy ma lepszy i gorszy dzień. Ciężko jest przewidzieć zachowanie dziecka w nowym miejscu,w nowych okolicznościach, mimo tego, że dziecko jest wyspane, najedzone i teoretycznie powinno być słodkim aniołkiem, a w torebce mamy pełny asortyment zabawiaczy. Niektórzy rodzice też mają ochotę gdzieś razem wyjść, niekoniecznie tylko do miejsc przeznaczonych dla rodzin z dziećmi, a nie mają z kim zostawić swoich szkrabów, więc trzeba też wykazać trochę zrozumienia w tej sytuacji. Osobiście nie toleruję chamskiego, bezczelnego zachowania rodziców i dzieci, ale w pozostałych sytuacjach staram się zrozumieć, bo ciężko jest ocenić kogoś na podstawie spędzonej wspólnie godziny. Ja sama też mam chwile słabości…i uważam, że mam do tego prawo.
U nas w autobusie czy nawet podczas jazdy samochodem sprawdza się „I spy with my little eye…” albo szukanie samochodów czy znaków czy czegokolwiek tylko i wyłącznie w jednym kolorze (np. ile rzeczy znajdziemy w kolorze niebieskim…), śpiewanie ulubionych piosenek… No cóż dziecko to dziecko, nawet dorośli się mogą nudzić w trakcie 2 godzinnej podróży mogąc jedynie patrzeć w okno.
Natrafilam na Ciebie całkiem przypadkiem w listopadzie i bez reszty… Bardzo lubię Twoje podejście do macierzyństwa i życia. Wiele tekstów dodało mi siły i odwagi i spokoju że nie tylko ja tak mam… czytam najczęściej karmiac synka i mąż jest szczęśliwy bo w końcu nie zasypiam… a dzieci mają spokojniejsza mamę która nauczyła się liczyć do dziesięciu ?dziękuję Ci że jesteś i tak cudownie piszesz.
Pięknie! Zgrabnie i delikatnie nazwałaś dzisiejsze praktyki rodzicielskie – może jakaś akcja na fb – seria wlepek z hasłami – dziecko nie parasol, w kącie nie postoi:) – dzielmy się tym co dobre dla dobra dzieci tych „niedobrych” rodziców 😉
Sam jestem mamą i całkowicie się z Tobą zgadzam. Dla mnie wychowanie dzieci bezstresowo i w poczuciu bycia pępkiem świata nie jest wychowaniem… zabieram swojego syna w wiele miejsc, ale zawsze mam w zanadrzu coś co w przypadku pojawienia się nudy zajmie go
Niesamowite podejście. Kiedy będę mamą chciałabym mieć dokładnie takie same… Ponadto mnie też męczą dzieci, które dosłownie wchodzą na głowę a ich rodzice zupełnie nie zwracają na to swojej uwagi.
W pełni się z Tobą zgadzam. Sama jako mama trójki nieraz byłam w takich sytuacjach. My nasze dzieci nauczyliśmy, że książka zawsze i wszędzie się przyda i naprawdę nieraz życie nam uratowała. Niestety z moich obserwacji wnioskuję, że rodzice niekiedy nie reagują na nieodpowiednie zachowanie dzieci po prostu bojąc się właśnie reakcji dzieci (krzyku, buntu, złości, a może nawet agresji). Niestety dzieci zdolne bestie wyczuwają, że rodzic nie czuje się pewnie i wtedy pozwalają sobie na jeszcze więcej.. a jedynym wyjściem jest oczywiście miłość, ale także mądre i konsekwentne stawianie granic.