Jak opanować atak małego demona?

Jak opanować atak małego demona? No właśnie, jak? Bo to, że dzieci są słodkie i cudowne, to wszyscy wiedzą. Ale co z tymi atakami furii, które zamieniają je w wrzeszczące, tupiące, złe bestie?

Wchodziliśmy ostatnio na Połonina Wetlińską. Przed atakiem szczytowym (choć ta górka miała ledwo 1200 m.n.p.m., z trojaczkami wydawało nam się jakby to było co najmniej K2!) dzieci już naprawdę miały dość, a my dość wysłuchiwania jęków i narzekań. To był moment, kiedy dzieci postanowiły po kolei zaprezentować ataki furii i napady złości. Klasyczne, piękne przykłady, z tupaniem, krzyczeniem, wygadywaniem głupot, leżeniem na ziemi włącznie. A my potraktowaliśmy te napady książkowo. Dawaliśmy przestrzeń na odreagowanie ale byliśmy blisko, czekaliśmy, aż miną, a potem spokojnie tłumaczyliśmy. Niestety, choć to zdarza się codziennie i wcale nie tylko mnie, czy rodzicom patologicznym, wyluzowanym, zbyt pobłażliwym, napady złości dzieci są przez społeczeństwo traktowane jak wina rodziców. Jak typowy przykład bezstresowego wychowania, zaniedbania i dawania sobie wejść na głowę.

Szliśmy w dwóch grupach, więc doskonale usłyszałam wywód dwudziestokilkuletniego chłopaka, który szedł za mężem, który akurat próbował ogarnąć dwa ciężkie przypadki. „To jest właśnie to wychowanie bezstresowe, to nie karanie, te smartfony. Ja to byłem trzymany krótko i w takiej sytuacji rodzice by mi dali popamiętać, a nie jakieś tam emocje”. No cóż, ja chyba rzeczywiście jestem oderwana od rzeczywistości, bo w takich momentach jest mi zwyczajnie głupio. Bo to ja wymyśliłam tą wycieczkę, nie mój pięciolatek. Może nie jest gotowy na takie eskapady? Nie mam zamiaru straszyć tym, co będzie, bo jaki cel w takich wypadach, które zamieniają się w traumę? Że niby co mu zrobię jak już dojdziemy na szczyt? Zbiję? Zamknę w ciemnej komórce? Zabiorę zabawki? Nie dam kolacji? No co?

Ja wiem, że bidusia dzieci nie ma, więc gada głupoty, o których nie ma pojęcia (na szczęście karma to straszna franca i w dzieciach wynagradza kiedyś takie gadki z nawiązką), ale to wcale nie jest tak, że tylko bezdzietni wygłaszają takie bzdury. Te karcące spojrzenia, te komentarze za plecami, to poczucie wyższości wyraźnie zaakcentowane mocniejszym uściśnięciem rączki grzecznego akurat w tym momencie, własnego dziecka, to typowe zachowanie obserwujących.

Czas przestać winić rodziców za reakcje, które są dla dziecka absolutnie normalne. Oczywiście jako rodzic, możesz nauczyć się część z nich przewidzieć i zapobiegać. Z czasem nauczysz się też rewelacyjnie je kontrolować, tak, że wiele z tych sytuacji uda Ci się właśnie książkowo rozegrać. Zwyczajnie dlatego, że staną się czymś, co zdarza się na tyle często, że się do nich przyzwyczaisz.

Przyznaję, że nauczyłam się na przykład, że po przedszkolu najlepiej na moje dzieci działa wyciszanie. Czytamy, lepimy ciastolinę, jemy coś, co dzieci lubią, czasami, kiedy jest zimno, pijemy pod kocem kakao. Napełniamy tak zwany bank. Wystarczy dziesięć minut, a różnica w zachowaniu moich dzieci jest ogromna. Dopóki tego nie zrozumiałam, brałam dzieci na przykład do parku i przeżywałam tam armagedon. Ale nie zawsze. Bo nie zawsze działały te same bodźce. Stąd wiem, że mimo tego, że jesteś blisko, obserwujesz swoje dziecko i starasz się odszyfrować sygnały, które Ci wysyła, zdarza się, że poniesiesz klęskę zakończoną tupaniem i leżeniem na ziemi. Bo to, że Twoje dziecko w każdy inny czwartek chciało pobawić się w piaskownicy, wcale nie oznacza, że w kolejny nie zareaguje na to spazmem.

Z tymi atakami jest tak, że czasami masz szczęście i odbędą się w zaciszu Twojego domu lub samochodu. Ale czasami, jak na złość, zdarzą się w całkiem publicznym miejscu, w najmniej oczekiwanym momencie. Podaję kilka sposobów jak sobie poradzić po mojemu w takiej sytuacji, czyli jak opanować atak małego demona?

1. Spokój. Napady złości są czymś zupełnie normalnym. Zdarzają się absolutnie każdemu (nawet dorosłym, na przykład wtedy, kiedy sobie trzaśniesz ręką w stół i kopniesz w drzwi, albo siarczyście zaklniesz, rzucisz talerzem o podłogę, nalejesz kieliszek po wizycie mamusi itp.), oczywiście z wiekiem uczymy się je kontolować mniej lub bardziej, czego dzieci jeszcze nie potrafią. Emocje i ich nagromadzenie, towarzyszą nam codziennie. Bo nie jesteśmy ani zaprogramowanymi na obojętność robotami, ani tresowanymi szczurami. Amerykańscy naukowcy udowodnili, że napady złości mijają najszybciej, kiedy nie robimy NIC! Kiedy pozwalamy im po prostu… minąć.

To, co ja robię w tej sytuacji to mówię mojemu dziecku, że jestem tutaj i czekam, porozmawiamy, kiedy sobie pokrzyczy i pokopie. Jeśli mam możliwość, proponuję nawet akcję – np. możesz sobie kopnąć tutaj, możesz tupać w swoim pokoju, możesz krzyknąć teraz, możesz podrzeć tą gazetę, możesz narysować, jak bardzo jesteś zły. Kiedy Ci przejdzie, wróć do mnie i wtedy porozmawiamy i zobaczymy, co się da zrobić. Po czym zwyczajnie ignoruję resztę. Oczywiście zerkam co jakiś czas, ze względu na bezpieczeństwo, ale po prostu czekam. Jest to o tyle trudne, że zwykle w tej sytuacji mam jeszcze dwójkę innych dzieci, więc to czekanie jest aktywne. Ale i to zwykle pomaga. Dziecko w szale złości szybko jest zainteresowane tym, co robimy i zazdrosne o uwagę, którą poświęcam reszcie.

2. Brak poczucia winy. To nie wina braku wychowania, czy wychowania pozbawionego reguł, czy nawet rodzicielstwa bliskości. To absolutnie normalna reakacja każdego dziecka i rodzic nie jest temu winien. Rodzica zadaniem jest pomóc swojemu dziecku zaakceptować te sytuacje i możliwie bez szwanku dla siebie i otoczenia z nich wyjść. Nie ma absolutnie powodu, aby w takiej sytuacji siebie za coś winić.

3. Każde dziecko to robi i nikomu się to nie podoba. Serio. Nawet te aniołeczki, księżniczki, nieśmiałe, zahukane dzieciaki. U każdego dziecka może to jednak wyglądać inaczej. Jedno potnie w zupełnej ciszy obrus nożyczkami, inne będzie biło, pluło i kopało, trzecie tak strasznie się rozpłacze, że spuchnie i będzie się trzęsło. Każdy z nas ma potrzeby, które muszą zostać zaspokojone. I o ile dorośli rozumieją, że to, czego pragniemy jest w danym momencie niemożliwe, tak z dziećmi sprawa jest trochę trudniejsza. Możliwe też, że atak złości jest pokazem nagromadzonych emocji wynikających z zupełnie innego zdarzenia, niż to, co aktualnie się dzieje. Zmęczenie, frustracja, zagubienie, w końcu zwyczajne wstanie z łóżka lewą nogą, które dzieciom też ma prawo się zdarzyć! Oczywiście, że nikt tego nie lubi, ani samo dzecko, ani dorośli, ani otoczenie. Ale życie, jak wiemy, to nie tylko przyjemności i sukcesy.

4. To prywatna sprawa. Twoja i dziecka. Nikomu nic do tego. O ile oczywiście jesteś w stanie, Twoim zadaniem jest bycie w tej sytuacji odpowiedzialnym dorosłym, tak Twoja uwaga ma być poświęcona dziecku, a nie Pani Halince z kolejki, która próbuje w tym momencie wtrącić kilka swoich lekko już zardzewiałych rad, totalnie nie znając kontekstu, ani Twojej sytuacji. Gwarantuję, że to, że rodzic pozwala się dziecku w takim momencie wypłakać i uspokoić, jest lepszą taktyką, niż akty agresji i straszenia, a w konsekwencji dalszego tłumenia emocji, którego często oczekuje od niego otoczenie. I tak, jest to taktyka, którą ktoś obiera, a nie brak zainteresowania. Czasami siła wybuchu jest tak mocna, że rodzic nie potrafi sobie sam poradzić. Czasami można próbować pomóc. Ale tylko empatycznie i tylko wtedy, kiedy jest na to wyraźna zgoda zainteresowanych. Nieproszone wtrącanie się osób trzecich tylko pogarsza sytuację. Z tego względu, jeśli tylko możesz, odstaw dziecko w bezpieczne miejsce na uboczu. Napisałam celowo odstaw, bo czasami rzeczywiście trzeba go wziąć na ręce i zabrać na bok. Nie ciągnąć i szarpać, a właśnie odstawić gdzieś, gdzie będzie miało trochę więcej przestrzeni, a trochę mniej spojrzeń.

5. Kocham Cię. Ci sami naukowcy udowodnili, że uczuciem, które najczęściej towarzyszy dzieciom wcale nie po, ale już w trakcie ataku złości, jest smutek. Dlatego, mimo, że czasami masz ochotę wystrzelić swoje dziecko w kosmos, jesteś nieziemsko zmęczony i masz dośc wszystkiego, musisz koniecznie być blisko swojego dziecka, pocieszyć go i zapewnić o swoich uczuciach. Kiedy minie agresja, zostanie tylko smutek, a smutne dzieci potrzebują bliskości.

Wiem, że to co powyżej, doskonale wiesz. Każdy rodzic przez to przechodzi, a to, co napisałam, jest dość uniwersalne. Jeśli jesteś więc rodzicem, który swoje dziecko uważa za absolutnego aniołeczka, jeśli wierzysz, że Twój jeden krzyk spowoduje uraz do końca życia, a jeśli urwiesz się do kina z przyjaciółką, Twoje dziecko nabawi się kompleksu na całe życie, przez co nie będzie potrafiło stworzyć jakiejkolwiek relacji z drugim człowiekiem i umrze jako stara panna w towarzystwie kota, dalej nie czytaj. Bardzo możliwe, że masz swoje sposoby, a może trafił Ci się pokojowo nastawiony, wycofany egzemplarz.

Jeśli jednak Twoje dziecko zamienia się czasami w zoombie, które chce urwać Ci głowę, a potem pograć nią jak w piłkę, dalsza część tego postu jest dla Ciebie. Ja jestem takim trochę przykładem anty blogera parentingowego. Zamiast pisać, jakie to dzieci są wspaniałe, cudowne i doskonałe, a my matki ograniczone i nieporadne, napiszę, że tak, dzieci, owszem są świetne. Ale bywają takie chwile, że po prostu wychodzą z siebie, a ich ataki agresji są jak koniec świata. I wtedy wszystkie techniki zawodzą, a rola rodzica ogranicza się do opanowania małego demona i wydobycie aniołka, a potem odetchnięcie z ulgą.

Tak więc przechodzę do trików jak opanować atak małego demona? To mały zestaw, który pomaga w wielu sytuacjach. Nie w każdej, bo przecież dzieci są nieprzewidywalne, ale sprawdza się.

Po pierwsze – przewiduj. Mam zawsze przy sobie coś do robienia dla dzieci. Coś małego, co nikomu nie przeszkadza, jest łatwe w użyciu i jest albo nowe, albo ukochane. Mini puzzle, grę, kredki, kolorowy notesik, ulubioną książkę, wierszyki, obskurną, plastikową zabawkę za 3 złote, nową książeczkę z naklejkami, baloniki. Trzymam te rzeczy w aucie i nigdy się z nimi nie rozstaję. Przewiduję kryzysy i jeśli np. czeka nas kolejka do lekarza, powoli wyciągam arsenał. Powoli! Nie wszystko na raz!

Po drugie – jedzenie. Moje małe potworki reagują na jedzenie i picie. Często po prostu bywają głodne, albo znudzone, na co pomaga przekąska. Mam przy sobie zawsze jakąś „dobroć”, czy też inaczej „łapówkę”. Działają nawet suszone morele i rodzynki. Serio. Zobacz co tu mam? Działa za każdym razem! Nie chodzi o to, aby emocje zajadać. Chodzi o to, aby nie doprowadzać do ich wybuchu z głodu. Nie chodzi też o przekupstwa słodyczami w stylu „masz tu czekoladkę, nie płacz, no”. Absolutnie nie.

Po trzecie – wizja nagrody. Jeśli moje dziecko coś chce, coś, czego zabronienie mu może zapoczątkować wielką awanturę, robię temu zdjęcie, albo zapisuję na liście, którą wieszam na lodówce, ze słowami – dodamy to do listu do Mikołaja, czy do listy prezentów, które chcesz dostać na urodziny, do listy prezentów, z których możesz coś dla siebie wybrać, kiedy uzbierasz punkty, czy do pomysłów na rozrywki w weekend, itp. (w zależności od tego, co jest bliżej, lub co działa w danej rodzinie). Ataki złości z tego powodu bardzo rzadko zdarzają się w naszym domu, chyba dlatego mogę tę metodę polecić z czystym sumieniem. Mechanizm jest bardzo prosty – dziecko pragnie, aby jego potrzeby zostały w jakiś sposób zauważone. Aby ta metoda działała, rzeczywiście należy coś z tej listy od czasu do czasu dziecku podarować lub zrealizować – np. wyjście do zoo. To świetna inwestycja.

Po czwarte – wybór. Daję moim dzieciom wybór. Kalafior albo fasolka? Kanapka czy tost? Rower czy hulajnoga? Dzieci po prostu chcą, aby ktoś traktował je poważnie, a kiedy to się stanie, chcą móc o sobie zadecydować. Ataki złości w moim domu wybuchały często o ubiór. Są dwie metody – można przedyskutować to wieczorem, aby rano swoim zdenerwowaniem i śpieszeniem się nie zaognić wojny, można też rano dać kilka opcji wyboru. U mnie problem się w dużej mierze skończył.

Po piąte – zabawa. Najlepsze lekarstwo na nudę to zabawa. W aucie gramy w „moje oczko właśnie wypatrzyło coś… niebieskiego (czerwonego, okrągłego, włochatego, ciepłego, opcji jest wiele)”, gramy w kółko, każdy po kolei coś wyszukuje, reszta zgaduje. Jeśli np. dzieciaki lubią oszaleć w restauracji, wychodzę z nimi na chwilę i szukamy na przykład pieska, albo drzewa z okrągłymi listkami, itp. Czas mija, oczekiwanie się skraca, dzieci się męczą, same plusy.

Po szóste – naprawdę najlepiej działa ignorowanie, czekanie i bliskość. W takiej kolejności. Sama jak jestem wściekła to wolę, żeby mnie ktoś zostawił w spokoju, poczekał aż mi przejdzie, a potem przytulił. No nie? Proste!

Ataki złości są czymś zupełnie normalnym. Dzieci i ich rodzice są na każdym kroku, więc prawdopodobnie wychodząc na ulicę istnieje ryzyko zobaczenia kawałka sutka kobiety karmiącej, płaczu małego dziecka, albo ataku złości przedszkolaka. Najlepsze, co możesz zrobić to… nic. A jako rodzic – powodzenia i pamiętaj – tylko spokój może Cię w tej sytuacji uratować.

Dziękuję, że tu jesteś! Mam nadzieję, że ten tekst był dla Ciebie wartościowy. Jeśli masz ochotę, zostaw po sobie ślad:

– Zaobserwuj mnie na Instagramie i dołącz do mojej społeczności, gdzie znajdziesz całą masę wzruszeń, przepisów, promocji i podpowiedzi! Odpisuję na komentarze i wiadomości, więc pisz do mnie śmiało!
– Zostaw tu komentarz, porozmawiajmy! Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim też ze znajomym. To dla mnie ogromna motywacja do dalszego tworzenia.
– Zapisz się do mojego newslettera, dzięki temu będziesz na bieżąco i nie ominą Cię żadne sekrety przeznaczone tylko dla najwierniejszych czytelników.
– Zerknij do mojego sklepu, znajdziesz tam moje bestsellerowe e-booki i produkty niespodzianki!

6 komentarzy

  1. Jak zwykle w punkt. Ale wiesz co, ja się biję w pierś po przeczytaniu tego tekstu…bo ja jestem tym rodzicem mocniej ściskającym dłoń swojego dziecka przy atakach dzieci innych rodziców, zapominając,że to że teraz moje dziecko nie jest demonem, nie oznacza, że zaraz się nim nie stanie. Rady- jak sobie poradzić- bardzo pomocne, nawet nie wiedziałam, że je wykorzystuje:)

  2. Podziwiam. I zawsze podziwiam tych rodziców w supermarketach, którzy twardo i rozsądnie walczą z takimi atakami. Z równowagi tylko wyprowadzają mnie Ci ludzie, którzy w takich chwilach szarpią dzieciakiem, drą się i je leją. Nie umiem przejść obojętnie – najczęściej wystarczy moje wymowne spojrzenie w oczy takiej matki i chyba wtedy jej emocje też opadają. Ale co ja tam mogę wiedzieć – mój syn (JEDEN JEDYNY JEDYNAK) skończył dopiero rok 🙂

  3. Przyznam szczerze – byłam taką osobą patrzącą z niedowierzaniem na takie ataki złości i bezradność rodziców. Wtedy myślałam, że to właśnie bezradność. Napisałaś: karma wraca i wynagradza w dzieciach 🙂 Coś w tym jest! Dzisiaj jestem mamą dwulatka i mierzę się z mniejszymi i większymi publicznymi dramatami mojego syna. I faktycznie najbardziej wkurzają spojrzenia, komentarze i wtrącanie się!

    Jeśli czyta mnie jakaś mama, na którą krzywo spojrzałam i o której źle pomyślałam – przepraszam!! Z całego serca!

    A co do „dobrych rad” chętnie przyjmę radę rozwiązującą kwestię: co zrobić kiedy dziecko nie chce (obecnie dwuletnie)? Np. wejść po schodach, kontynuować spaceru, wrócić do domu z placu zabaw, wyjść z domu.. No co zrobić, żeby zadziałało? Nie zawsze da się posłuchać dziecka i podążać jego zdaniem. Jest to raczej pytanie retoryczne. Bo uważam, że każdy rodzic znajdzie swój sposób…

    PS. Odkąd zostałam rodzicem oczywiście inaczej patrzę na matki i zadziwiają mnie liczne sytuacje, w których potrafimy się zranić.. Naprawdę, nikt inny tak nie dokuczy matce jak inna matka.. A ja do każdej się uśmiecham i z każdą się solidaryzuję. Ciągniemy ten sam wózek przecież!

    1. w razie oporu / protestu (też mam niespełna dwulatkę) działa u nas jak piesek pluszak (lub inna zabawka) mówi do córki to, co ja mówiłam, np. załóż buty – mnie czasem nie słucha, pieska zawsze 🙂 poza tym ZAWSZE omawiam z córką CELE, tzn. nie chce wyjść z placu zabaw? no to idziemy na pyszne naleśniki na deser/obiad/kolację, albo do taty który czeka w domu, albo pochodzić po schodach, ktore prowadza do domu, albo daję jej kawałek ciasteczka, a resztę obiecuję jak wyjdziemy z placu zabaw (choć co do ostatniego to akurat mam wątpliwości czy to dobra metoda i stosuję już naprawdę w ostateczności). poza tym jeśli wiem z doswiadczenia, że będzie opór bo juz podobna sytuacja byla, no to kilka razy na przyklad na godzine przed, potem na pol godziny przed, potem na 15min przed, potem na 5 min przed przypominam córce co sie bedzie dzialo i pytam corke czy uslyszala – tez dziala za kazdym razem i choc wymaga wiecej zaangazowania, to dużo „trudnych” sytuacji omijamy dzięki temu 🙂

    2. U nas działało w tym wieku hasło: „ścigamy się, kto pierwszy pozbiera zabawki (wejdzie po schodach, wyjdzie z placu zabaw itd.) Pawełek (Kasia itd.), czy mamusia (tatuś itd.)”, albo „może poskaczemy sobie” (i ja razem z maluchami skakałam zamiast wędrować do domu), albo „kto będzie głośniej tupał po chodniku (ew. schodach jeśli sąsiadom nie przeszkadza)”. Oczywiście nie wiadomo, czy u Was się sprawdzi, ale spróbować zawsze można. Powodzenia

  4. Moja Panienka (20 m-cy) w trakcie wycieczki rowerowej kategorycznie odmówiła jazdy w przyczepce. Kazała się nosić inaczej siedziała na ziemi i wyła. Więc niosłam prawie 6 km. Kilka razy jak wyła jednak na nią nawrzeszczałam i na resztę ekipy też. Te spojrzenia mijających nas rowerzystów….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *