Trzy metody wychowawcze, które stosuję, a za które fanatycy chętnie by mnie utopili.

Trzy metody wychowawcze, które stosuję, a za które fanatycy chętnie by mnie utopili. Strasznie mi się podoba tytuł tego postu. Uwielbiam wszelkie teorie rodzicielskie. Szczególnie te, które odnoszą się do pary rodziców w idealnym na rodzicielstwo wieku 25-30, mających jedno dziecko, rocznego bobaska, przy którym do pomocy o każdej porze dnia i nocy swoją gotowość zgłasza nowoczesna babcia, która akurat kocha dzieci, jest byłą nianią i mieszka w tej samej miejscowości. I te rady w stylu „moje dziecko to…”. A moje nie. Ups. Twoje też nie? To super, bo tego Pana i tamtej Pani dzieci też jakoś nie.

Kiedy ja, matka trojaczków, zaczynam zadawać pytania i sypię z rękawa sytuacjami, w których rozmowa, przytulenie i tłumaczenie dają oczywiście skutek, ale w tym czasie kiedy ja rozmawiam, przytulam i tłumaczę coś jednemu dziecku, pozostała dwójka puszcza z dymem mieszkanie, ewentualnie robi przyspieszony kurs kaskaderski, ćwicząc skoki z sufitu, tudzież sprawdza, jaka ilość wody potrzebna jest aby zatopić płytki w łazience, wszyscy specjaliści od wychowania załamują ręce, klepią plecach i życzą powodzenia.

Coś, co działa w jednej rodzinie, nie zadziała w drugiej. Nie, nie jest tak samo w przypadku bliźniaków i bynajmniej nie jest tak samo w przypadku nawet i piątki dzieci w różnym wieku. Po prostu – sześciolatek nie będzie wyrywał półroczniakowi smoczka, bo na cholerę mu smoczek? I tak, moje dzieci, oddalone od siebie wiekowo o minutę, walczą ze sobą o wszystko. Kochają się na zabój, ale i się nienawidzą. Pocieszam się, że wszyscy znajomi, którzy mają rodzeństwo tej samej płci lub zbliżone wiekiem, twierdzą, że się z nim tłukli. Kolega z byłej pracy, jak się dowiedział, że mam trojaczki, spytał „biją się”? Zdziwiona odpowiedziałam „tak, czemu pytasz”? „Haha, mam brata bliźniaka, też się laliśmy”. „Ale przeszło Wam, co”? Pytałam z nadzieją. „No pewnie! Przeszło nam jak się wyprowadziłem z domu na studia” – odpowiedział.

Trzy metody wychowawcze, które stosuję, a za które fanatycy chętnie by mnie utopili, to moja subiektywna (jak i blog, który czytasz) lista rzeczy, w które wierzę i stosuję. Jestem ciekawa Twojej opinii i modyfikacji tych pojęć w Twoim domu.

KARNY JEŻYK TO SZKODLIWA, GŁUPIA I NIEPOTRZEBNA METODA!

Jak każda metoda dotycząca wychowania dzieci, tak i odsyłanie dziecka na karnego jeżyka, do kąta, w miejsce odosobnione, do swojego pokoju, czy jak go zwał, ma swoich zwolenników i przeciwników. O ile nie zgadzam się z ignorowaniem uczuć dzieci i w momentach, kiedy dziecko jest zagubione, agresywne, roztrzęsione, zostawianie go samemu sobie i skazywanie na samodzielne radzenie z emocjami nie jest najlepszym wyborem wychowawczym, tak jest milion sytuacji w których ta opcja jest zbawienna i jeśli jest stosowana poprawnie, przynosi niesamowite rezultaty. Pomaga dzieciom nauczyć się samokontroli i zachowania zbliżonego do akceptowalnego społecznie.

Jak i w innych dziedzinach życia i tutaj komunikacja jest kluczowa. Dziecko musi wiedzieć, jakie zachowania są nieakceptowane i spowodują natychmiastowe przerwanie zabawy, czy danej czynności. Musi wiedzieć, na czym polega time-out, ile trwa i jakiego skutku oczekujemy. Najlepiej sprawdza się u mnie ostrzeżenie, przypomnienie, jakie zachowanie jest pożądane i prosty komunikat z poleceniem time-out.

Na przykład:

– Przestań ciągnąć brata za włosy. Bądź delikatna, proszę.
(zachowanie jest nadal takie samo)
– Nie robisz tego, o co proszę. Idź do… (u mnie dzieci idą do swojego pokoju , ale zwolennicy time-outu sugerują, aby było to pomieszczenie pozbawione bodźców i zabawek). Zostań tam, dopóki się nie uspokoisz.
(nie urządzam wykładów, nie wdaję się w kłótnię, przekaz jest prosty; nie reaguję na zachowanie dziecka, dopóki się nie uspokoi)
Jeśli dziecko wyjdzie i się uspokoi, nie wracam do tej sytuacji, a chwalę pożądane zachowanie, które się pojawi.

Byłam ostatnio na warsztatach pozytywnego rodzicielstwa, gdzie psycholog otworzył mi oczy na coś, czego wcześniej nie dostrzegałam. Time-out (wolę ten termin od nieszczęsnego karnego jeżyka) działa w dwie strony! I oprócz ewidentnego benefitu w postaci zmiany zachowania naszego dziecka i pokazania mu, że są pewne zachowania, których nikt nie będzie akceptował i które muszą się skończyć natychmiast, daje nam… CZAS. Czas na ochłonięcie i opanowanie emocji. Celowo piszę NAM, bo bywają sytuacje, kiedy to rodzic najbardziej potrzebuje tego czasu. Potrzebuje go, żeby nie wybuchnąć, żeby nie powiedzieć, ani nie zrobić nic, czego potem będzie żałował.

Załóżmy, że kłócę się z mężem. W stresie i nerwach, pod wpływem chwili, padają słowa, których potem żałuję. Wcale nie są konstruktywne, wcale nie dotyczą tej konkretnej sytuacji, są tylko uzewnętrznieniem frustracji. Gdybym miała magiczny przycisk i mogła kupić sobie trochę czasu, zrobiłabym w takim miejscu pauzę, w trakcie której miałabym okazję ochłonąć, przemyśleć sprawę, zebrać myśli. Zwykle po czasie okazuje się, że to, o co się kłóciliśmy było błahostką, ale w nerwach nie widzieliśmy najbardziej banalnego rozwiązania, które okazało się satysfakcjonującym kompromisem. To samo tyczy się dzieci. Wysyłając dziecko na time-out, mamy szansę na ochłonięcie i trzeźwą ocenę sytuacji. Bo zadaniem rodzica jest opanowanie, które daje dzieciom poczucie bezpieczeństwa. Jeśli to się nie uda, padają słowa, które bywają oceną nie zachowania, a dziecka, pojawia się agresja, krzyk.

DZIECKO MUSI SIĘ DZIELIĆ. MUSI.

Wcale nie musi. Może. Tak, jak dorosły. Niechętnie dzielę się z kimkolwiek moją ukochaną, wymarzoną torebką i byłabym zdziwiona, gdyby w kawiarni jakaś obca kobieta przysiadła się do mnie i zaczęła sobie w niej grzebać. Niechętnie komukolwiek oddam moją poduszkę czy szpilki, irytuje mnie próba zawładnięcia tymi rzeczami nawet przez domowników. Poduszka jest moja, ułożona tak, jak lubię, pachnąca moimi ulubionymi perfumami, a szpilki lubię w całości, a nie poobijane przez sześciolatkę, która bawi się w mamę.

Skąd w dorosłych przeświadczenie, że dziecko musi dzielić się wszystkim, co jest jego, bo akurat tak się dorosłym podoba? Nie musi. Oczywiście, że trzeba dzieci uczyć dzielenia się, ale to przychodzi z czasem. Jest różnica w podarowaniu dziecku czekolady ze słowami „podziel się z rodzeństwem, proszę”, a różnica z nakazaniem dziecku podzielenia się ukochaną lalką, która była prezentem urodzinowym, a z którą dziecko się nie rozstaje.

Potrzeba posiadania danej rzeczy na wyłączność nie musi oznaczać skąpstwa, egoizmu czy niechęci współpracy, a potrzebę autonomii. Dlaczego oczekujemy od dzieci rzeczy, które dla nas są wykluczone i których w ogóle nie bralibyśmy pod uwagę, uważając za niedorzeczne? Czy ktokolwiek namawia dorosłego, żeby na przykład położył swój portfel na widoku, niech sobie każdy bierze, ile i co chce, przecież trzeba się dzielić! Czy ktokolwiek wchodzi do Twojego domu i używa na przykład łazienki, czy kuchni, bo przecież trzeba się dzielić? Nie. Dlaczego więc zakładasz, że dzieci znajomych, które znajdą się w pokoju Twojego dziecka, mogą bawić się nawet tym, czego dziecko nie życzy sobie, aby ktokolwiek dotykał?

Im bardziej będziemy dziecko zmuszać i nakłaniać do tego, że musi, że powinno, że trzeba, tym bardziej będzie robiło to niechętnie. Wybór to dla dzieci ogromne słowo, który uczy je właściwego postępowania, które będą miały szansę zaprezentować nawet wtedy, kiedy nie będą do niego przymuszane, bo zwyczajnie nas przy nich wtedy nie będzie. Moje dziecko nie musi się dzielić swoimi zabawkami ani z rodzeństwem, ani tym bardziej z obcymi dziećmi. Daję mu prawo powiedzieć nie, jeśli akurat ma taką potrzebę. To dla mnie również lekcja asertywności, którą w dzisiejszych czasach dziecko musi wynieść z domu. Oczywiście, pytam, rozmawiam, zwykle moje chce się podzielić, ale jeśli nie chce, szanuję to.

KONSEKWENCJA JEST PRZEREKLAMOWANA.

Warto uczyć dzieci, że można zmienić zdanie w zależności od okoliczności. Warto uczyć dzieci, że te same reguły dotyczą też nas. Jeśli mamy myć ręce przed obiadem to i my, dorośli myjemy. Jeśli nie mówimy brzydkich wyrazów, to jak nam się wyrwie „szlag by to”, przyznajemy się do błędu i przepraszamy. Warto uczyć tego, że świat nie jest czarno-biały i od każdej normy zdarzają się odstępstwa. Warto uczyć dzieci, że nie jesteśmy robocikami.

Ale. Konsekwencja to kręgosłup zasad, którego dziecko potrzebuje. I nawet jej zatwardziali przeciwnicy, kiedy wchodzi się z nimi w dyskusje, przyznaje się do konsekwentnych działań, po prostu inaczej nazywanych.

Dla mnie, temperamentnej matki niepokornych trojaczków, konsekwencja jest kluczem. Każdy jej brak szybko wychodzi mi uszami, a te sytuacje, w których od dawna jestem niezmienna i konsekwentna, działają w moim domu bez zarzutu. Bez zarzutu, to znaczy, że i ja i dzieci egzystujemy w tych sytuacjach na bezpiecznym, komfortowym poziomie.

Niejednokrotnie byłam oceniania, kiedy byłam nieugięta w stosunku do swojej trójki. „Przecież to tylko 5 minut”, szeptała babcia dobra rada na placu zabaw, z którego ja już 5 minut temu powiedziałam mojemu dziecku, że wyjdziemy, a ono protestuje, bo chce jeszcze zostać. „Przecież to tylko jedno ciasteczko”, szepta ciocia, podsuwając maluchowi paczkę ciastek, po tym, jak powiedziałam, że może zjeść tylko dwa, bo za chwilę jemy kolację. „Przecież jest piątek, nie idź jeszcze, nic się nie stanie, jak dzisiaj pójdą spać później”.

Jasne, tylko to, tylko tamto. Z tym, że to nie jest tylko 5 minut, ani tylko jedno ciasteczko, ani nawet kwestia piątku. Tu chodzi o reguły, które ja ustalam i mozolnie pracuję nad wprowadzeniem ich w życie. I ustalam je często w porozumieniu z moim dzieckiem i nie wynikają one z mojego widzimisię, ani z chęci uprzykrzenia mojemu dziecku życia. Mało tego, moje dziecko te reguły zna, a ja każdorazowo upewniam się, że dobrze mnie usłyszało. My to ustalamy i powtarzamy ten schemat, który dla obu stron jest najlepszym rozwiązaniem. I zgadzam się na pójście na plac zabaw i nawet na dodatkowy na nim czas, pod warunkiem, który ustaliliśmy wcześniej – musimy z placu zabaw wyjść o określonej godzinie, z dobrze nam znanego powodu (bo idziemy na basen, bo umówiliśmy się z koleżanką, bo w domu czeka na nas praca, bo jest czas kolacji, czy w końcu, bo zrobi się ciemno). Musimy wyjść bez powtarzania pięciokrotnie, że już czas, bez marudzenia, bez straszenia, bez wołania i krzyków, bez tupania nogami i urządzania scen. Będzie weekend i pójdziemy na plac zabaw bez limitu czasowego. To naprawdę bywa aż takie proste.

Machnę ręką raz i drugi i w moim domu to banda sześciolatków będzie decydowała o której się chodzi spać (nadal nie mogę uwierzyć, że są domy, w których pięcioletnie dziecko się rano zdziera siłą i szantażem z łóżka, ale wieczorem do 23 pozwala mu się na siedzenie z rodzicami przed telewizorem, bo „tak lubi”), co jemy na kolację (może zadecydować, ile zje, kiedy idziemy do restauracji może samo wybrać danie, może nawet często i w domu wybrać to, co chce zjeść, niestety nie mam takiej możliwości codziennie, u mnie w domu nie ma „codziennie parówki, bo nic innego nie tknie”), ile godzin dziennie spędzamy przed telewizorem i czy może dziś umyjemy zęby, czy jednak robimy sobie dzień dziecka.

Jeśli dziś machnę ręką, bo mam w domu gości więc najbardziej zależy mi na tym, żeby dzieci nie przeszkadzały, bo chcę mieć święty spokój, dziecku będzie trudno zrozumieć, że kiedy w domu nie trwa akurat impreza, rodzic nie zgadza się na kolejną bajkę, rozrzucanie zabawek czy ciastka na kolację. Wychowanie mojego dziecka nie jest na pokaz. I nawet jeśli ataki złości zdarzają się w miejscach publicznych, moja postawa jest taka sama. Z emocjami dziecka należy sobie radzić w danym momencie, ewentualnie wracając do poszczególnych sytuacji, kiedy się uspokoi. Nie ma nic gorszego niż sztuczny uśmiech, ustąpienie, a jednocześnie wysyczenie dziecku do ucha „w domu pożałujesz”.

Psycholog, na wspomnianych wyżej warsztatach, opisał sytuację, w której przychodzisz niezapowiedziany do domu znajomych. Pukasz. Nikt nie odpowiada. Pukasz coraz bardziej natarczywie. To nic nie daje, bo znajomych nie ma w domu. To, że będziesz krzyczeć, płakać, tupać i walić w drzwi, bo tak bardzo pragniesz się z nimi w tym momencie zobaczyć, niczego nie zmieni. NIE MA ICH W DOMU. Nikt nie otworzy. Jako dorośli stale ponosimy konsekwencje własnych decyzji, czy po prostu zasad świata, w którym żyjemy. Dlaczego nagle, w przypadku dzieci, uważamy, że te zasady można deptać, bo to przecież tylko dziecko, no pozwól, no weź.

Konsekwencje to dla mnie wyznaczanie granic, które są potrzebne dzieciom. Nie chodzi o głupi upór, żeby tylko pokazać dziecku swoją wyższość, siłę i miejsce w szeregu. To uczenie zasad, których wszyscy przecież musimy przestrzegać. I czasami je łamać, oczywiście, przecież nie jesteśmy ze stali!

To co, czy te trzy metody wychowawcze, które stosuję, a za które fanatycy chętnie by mnie utopili, są Ci bliskie, czy raczej w Twoim domu sprawdza się coś zupełnie innego?

*Warsztaty, o których wspominam w tekście, noszą nazwę „Triple P – Positive Parenting Program”, więcej można o nich przeczytać tutaj: http://www.triplep.net/

Dziękuję, że tu jesteś! Mam nadzieję, że ten tekst był dla Ciebie wartościowy. Jeśli masz ochotę, zostaw po sobie ślad:

– Zaobserwuj mnie na Instagramie i dołącz do mojej społeczności, gdzie znajdziesz całą masę wzruszeń, przepisów, promocji i podpowiedzi! Odpisuję na komentarze i wiadomości, więc pisz do mnie śmiało!
– Zostaw tu komentarz, porozmawiajmy! Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim też ze znajomym. To dla mnie ogromna motywacja do dalszego tworzenia.
– Zapisz się do mojego newslettera, dzięki temu będziesz na bieżąco i nie ominą Cię żadne sekrety przeznaczone tylko dla najwierniejszych czytelników.
– Zerknij do mojego sklepu, znajdziesz tam moje bestsellerowe e-booki i produkty niespodzianki!

24 komentarze

      1. Akurat przydałoby mi się, żeby ktoś pogrzebał, bo jakaś kontrolka zaczęła wrzeszczeć, a ja z tym tematem ni w ząb. Co do dzielenia to trzeba odróżnić te rzeczy podzielne od niepodzielnych. No jak dziecko dostaje czekoladę czy chrupki to trudno nie nakłaniać do dzielenia. Ale co do lalki i innych rzeczy osobistych to w życiu. Czyli zasada „Każ dziecku dzielić się tym, czym sam się dzielisz” Kurczę. Ale złota myśl.

  1. Zawsze zastanawialam sie dlaczego dzieci zmusza sie do dzielenia?? Rozumiem – i sama stosuje – motywacje, zachecanie, no ale zmuszanie? Sama po sobie wiem, czym chce sie dzielic a czym nie a zmuszanie – w ogole do czegokolwiek – daje efekt raczej odwrotny od pozytywnego. Przeciez dziecko ma juz poczucie wlasnosci.
    Poza tym to takie troche bledne kolo – skoro dziecko ciegle slyszy, ze powinno dzielic sie swoja wlasnosci z innymi to ma prawo czuc, ze ono tez moze…oczekiwac tego od innych! Wiec Kasia idzie i bierze sobie ta lalke Oli i niewazne, ze Ola ta lalke kocha najmocniej na swiecie, nie – powinna ja Kasi dac bo przeciez jak wczesniej Ola zabierala Kasi ukochanego konika to mama powiedziala wyraznie – Alez Kasiu! Daj Oli pobawic sie konikiem, trzeba sie dzielic! ;))

    Time-out dzialal u nas od zawsze. Do tego stopnia, ze maly jak czul, ze sie nakreca albo cos przeskrobal sam szedl do swojego pokoju i wracal, jak „juz mu przeszlo” 🙂

    Konsekwencja daje – moim zdaniem – dziecku zwykle poczucie bezpieczenstwa. Pamietam tych kilka razy, kiedy odstapilam od naszych ustalonych zasad i jak za kazdym razem moj syn patrzyl na mnie z takim…rozczarowaniem w oczach i mowil „Mamo, ale przeciez zawsze jest tak-i-tak!”.
    U nas jest tak, ze mamy kilka zasad, ktore tworza takie „ramy” w wychowaniu i zyciu rodzinnym i te ramy sa nie do ruszenia, ale cala reszta, ktora sie dzieje w srodku mozna negocjowac, omawiac i dopasywywac…dziala 🙂

    Pozdrawiam!

    1. Jasne, że tak, bo to nie o to też chodzi, żeby nagle wprowadzić sztywne ramy, które stale będziemy naginać. Ale jakieś reguły muszą być.

  2. Tak dokładnie tak samo 😉 co nie jeden raz spotyka się z krzywym spojrzeniem rodziny lub osób postronnych. W końcu ktoś głośno powiedział że dziecko NIE musi się dzielić! I uwaga jak nie jest do tego zmuszane to bardzo chętnie to robi – how come? Time-out super sprawa u nas też jest pokój i wyciszenie – to nie jest kara tylko czas na wyciszenie! a konsekwencja to królowa rodzicielstwa 😉 Ustalenie zasad i ich przestrzeganie! U mnie sporo znajomych się dziwi jak to się dzieje ze moje dzieci chodzą spać o 20.30 i wstają o 7. Mamy oczywiście wyjątki i głownie w soboty szaleństwa do 22 i oczywiście wakacje ale jak jest przedszkole to nie ma dyskusji i uwaga nie dyskutują!

  3. Zgadzam się z każdym slowem w tym tekscie. Moje dzieci potrafią po mojej minie bezblednie rozpoznac, ze koniec dyskusji i mamy nie da sie namowic na zlamanie wczesniej ustalonych zasad. Super tekst

  4. Staram się stosować. Największy problem mam z dzieleniem się bo przecież dziecko musi się ddzielić, najlepiej zabrać mu zabawkę która chce ktoś inny bo przecież tamten chce i płacze. Ale staram się i widzę, szczególnie kiedy nie tylko na staraniu się kończy, że to działa i nasze życie jest wtedy łatwiejsze

  5. Z ja nie uczylam dzielenia. To wybor dziecka czy chce dac cos swojego czy nie. Mnie tez sie nie podoba jak maz zaklada moje skarpety czy bluzy. Wczoraj zrobilam jarczemna awanture i zaznaczylam ze nie ma prawa dotykac moich osobistych rzeczy. Jeszcze raz to zrobi nie bede juz mowic tylko bez ostrzezenia strzele w pysk.
    I nie ucze tego dzieci.

    1. No może bez tego strzelania, ale również nienawidzę, jak ktoś grzebie w moich rzeczach, a jeszcze gorzej jak mi coś poprzestawia i ja potem tego nie mogę znaleźć. Nie znoszę grzebania w laptopie, w torebce, w telefonie, w samochodzie i nikomu na to nie pozwalam!

  6. W wychowaniu każdy ma jakieś swoje metody i co u jednego działa u drugiego nie koniecznie. Tak samo w kwestii zasad w każdym domu trochę to inaczej wygląda. Np w tygodniu mamy inne pory spania a w weekend mamy inne i nam kompletnie to nie przeszkadza. Jeśli nie dzieje się dziecku krzywda typu przemoc fizyczna czy psychiczna, gucio mi do tego czy dziecko sąsiadów chodzi o 23 czy o 19 czy je codziennie to samo czy je eko 😉 Jestem zasady żeby nie wtrącać się i starać się nie oceniać 😉

    1. A mnie też nie przeszkadza, ale tym rodzicom przeszkadza, bo ciągle dostaję takie sygnały i prośby o pomoc, jak temu zaradzić, czasami wręcz wiadomości w których jest niedowierzanie, że u mnie wygląda to inaczej. Jak nie przeszkadza komuś to niech nawet w ogóle dziecka nie kładzie spać. 🙂

  7. Przyznam, że kilka razy odesłałam dziecko do pokoju, co było wyrazem mojej bezradności, po prostu już nie wiedziałam co mam zrobić. Było mi z tego powodu przykro, unikam tego i na ogół udaje się rozwiązać problem inaczej. Dzieci moje (dwójka z różnicą 2 lata) zachęcam do współpracy i dzielenia się. Idzie im to coraz lepiej. Nie mają swoich zabawek, wszystkie są wspólne i nie ma z tym problemu. Nawet prezent od Mikołaja dostają wspólny! Od początku miałam takie podejście i widzę, że procentuje to chętnym dzieleniem się – z rodzeństwem i innymi osobami. Nigdy nie zmuszałam ich do podzielenia się, zwracałam tylko uwagę na emocje drugiej osoby (że jej/jemu bardzo się ten samochód/lalka podoba, że chciałby się nią pobawić). Dzieci często same dochodziły wtedy do wniosku, że warto się podzielić, pozwolić pobawić, choc oczywiście nie zawsze to robiły. Pozwalam im podejmować decyzje wtedy, kiedy jest to możliwe – o tym co zjedzą, gdzie pójdziemy na spacer, jaką książkę poczytamy. Staram się nie rozwiązywać za nich ich konfliktów – dzięki temu ćwiczą wzajemną komunikację i uczą się szanować swoje potrzeby i emocje. Często nie jestem konsekwentna – gdy dziecko używa przekonujących argumentów wtedy mogę się na cos zgodzić. Uważam, że to bardzo ważne dla człowieka – aby umieć dyskutować, zawalczyć o swoje, przekonać kogoś. Łamię schematy i często robimy coś inaczej, niż zwykle, bo to pozwala rozwijać się kreatywności. Oczywiście wszystko w ramach bezpieczeństwa i zdrowego rozsądku 🙂

    1. Chyba bym się zapłakała gdybym nie miała nic swojego, gdyby każdy prezent był z kimś wspólny. Podziwiam, że nie ma z tym (na razie) problemu. Ja bardzo potrzebuję odrębności i własnego ja. W sumie też podobają mi się szpilki koleżanki, ale przecież wiadomo, że są jej i nie mogę ich mieć, nawet jeśli moje emocje bardzo na tym cierpią.

      1. Nie przesadzajmy, że nic swojego – ubrania mają swoje, buty też 😉 A to, że ktoś ma coś, co byśmy chcieli, ale nie możemy tego mieć – naturalna rzecz. Moje dzieci nie mają wspólnych zabawek z koleżankami/kolegami, wiedzą co jest ich, a co nie ich (np. na placu zabaw). Za to np. w przedszkolu są wspólne zabawki, dzieci to wiedzą i uczą się jak bawić się nimi wspólnie, lub szanować to, że ktoś inny bawi się teraz tym, czym one by chciały. Uczą się wymieniać, prosić o coś, przekonywać, czekać na swoją kolej. Każde dziecko ma w życiu okres skrajnego egocentryzmu, kiedy oczekuje, że wszystko będzie tylko jego. I teraz można w wychowaniu pójść w dwie strony. Albo podkreślać – tak, to Twoje, nie musisz się dzielić, a to nie Twoje, to Marysi, oddaj jej. Albo można zachęcać do współpracy – do wymiany zabawkami, do wspólnej zabawy, do zaczekania, do wzięcia pod uwagę, że ktoś bardzo chce się daną zabawka pobawić. I ja tak własnie robiłam. Oczywiście zdarzają się konflikty, ale na ogół moje dzieci po prostu naturalnie wymieniają się zabawkami i nie zauważyłam sytuacji, w której któreś chciałoby mieć jakąś zabawkę chronioną prawem własności – nie ruszaj, bo to moje. Nawet jak się tym nie bawię, nie możesz tego brać, bo to moje! A dostają prezenty „na własność”, choćby jak mają urodziny. Zdarza się natomiast, że chcą się bawić czymś w tym samym czasie – wtedy tłumaczę „zaczekaj, porozmawiaj, spróbuj się wymienić”. Podejrzewam, że gdybym od małego podkreślała – to jest Twoje, a to Twoje, albo podczas kłótni o zabawkę zamiast zachęcać do współpracy, rozwiązała konflikt słowami „To jest zabawka Marysi, oddaj jej!” to mogłabym w dzieciach wytworzyć właśnie brak chęci dzielenia się. Z pewnością gdy będą więksi to będą mieli większą potrzebę posiadania osobnych rzeczy, szczególnie, że są różnej płci 😉 Ale myślę, że nastawienie na współpracę, poszanowanie wzajemnych potrzeb w nich zostanie. Na tym mi bardzo zależało – żeby rodzeństwo wspierało się, a nie rywalizowało ze sobą.

        1. Jeszcze jedna rzecz – bardzo często, gdy widzimy konflikt między rodzeństwem staramy się go rozwiązać, złagodzić, lub w przyszłości uniknąć. Tymczasem dzieci przez konflikty i samodzielne ich rozwiązanie uczą się komunikacji i współpracy. Uczą się, bo jeszcze tego nie potrafią. Wychodzi różnie, czasem kiepsko, ale z każdym dniem coraz lepiej. Ja zabraniam tylko rękoczynów 😀 Dyskutować mogą do skutku. Jak będziemy rozwiązywać konflikty za dzieci – ingerować przez nakazy/zakazy, albo kupować podwójne produkty, bo dzieci nie potrafią się dogadać i każdy MUSI mieć swój, to dzieci nigdy nie nauczą się współpracy. Gdy widzę rodzeństwo, które przychodzi do piaskownicy każde ze swoim wiaderkiem i nie pozwalają sobie dotykać swoich zabawek, to jestem przerażona. Czy te dzieci kiedyś, w życiu dorosłym, będą potrafiły zrobić dla siebie coś dobrego, wesprzeć się w potrzebie? Czy każdy będzie patrzył tylko na czubek własnego nosa?

  8. Przyznam ze sama od niedawna ten time out stosuje. Dziala lepiej niz prosby i przytulanie. Bo jak sie corka rozryczy to nic do niej nie dochodzi. Ale odkad zaczelam wychodzic z pokoju i ja tam zostawiac to po paru minutach sie uspokaja i wychodzi sie przytulac. A i ja przy okazji mam czas zeby zlapac oddech. Najgorzej jak sie rozplacze w samochodzie bo piosenka nie taka poleciala a nie powie jaka chce. Wtedy to juz nic nie zrobie ?

  9. Pytanie do time-out. Czy to przynosi w Waszym przypadku efekt długofalowy? (w sensie, nie ciągnie już brata za włosy w ogóle, ciągnie rzadziej?) Czy jest jakiś ewidentny postęp, zmiana w zachowaniu czy chodzi tylko o uspokojenie tej sytuacji (jako rytuał)?

  10. „sześciolatek nie będzie wyrywał półroczniakowi smoczka, bo na cholerę mu smoczek?”
    Cha, cha! Jak to po co? „Bo on ma, to NIE FAIR!”
    Podpisano: matka trójki w wieku 6, 4 i prawie 1.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *