Otyłość dzieci to wina rodziców.

Otyłość dzieci to problem na skalę światową. W Polsce przybiera już ramy realnego zagrożenia przyszłości naszych dzieci. Nie tylko ja wiem, że problem zaczyna się w domu, a jego winą obarczeni są rodzice.

Moje dzieci jechały w tym tygodniu na wycieczkę. Dostaliśmy informację, że należy dziecku dać małą przekąskę i wodę do picia, na czas po śniadaniu, a przed obiadem. Jedna mama pomyliła sobie termin i zapakowała plecak dzień wcześniej. Kiedy ubieraliśmy buty wychodząc z przedszkola, mała Dżessika (imię zmyślam, żeby nie było) otwarła plecak. Widok, który ukazał się moim oczom na długo pozostanie w mojej pamięci. Worek komercyjnie wytworzonych rogalików (biała mąka, cukier i tłuszcze trans), torebka żelków (cukier, sztuczne barwniki, kilka E), kolorowy płyn do picia (cukier i tablica Mendelejewa), paluszki (sól, cukier, spulchniacze). Nie zaglądałam dalej. Czy to jest „mała przekąska” dla dziecka, które ma 4 lata i żołądek wielkości swojej pięści, czy miało poczęstować cały autobus? Poszłam o krok dalej i spytałam dzieci po wycieczce co inni mieli w plecakach. Czego tam nie było! Żelki, pączki, gumki, cukierki, ciastka, czekoladki, croissanty 7 days, itp. I moje dzieci były lekko zawiedzione, że w ich plecakach tego nie było.

Trzy tygodnie wakacji spędziliśmy nad morzem. Z przerażeniem zauważyłam, że 80% dorosłych to ludzie otyli. Niestety, towarzyszyły im równie grube dzieci. Kebaby, chipsy, gofry, frytki, porcje lodów większe, niż głowa dziecka. Nad morzem to normalka. Codziennie mozolnie tłumaczyłam dzieciom, dlaczego my na plażę nie przynosimy chipsów, dlaczego mogą zjeść tylko jedną gałkę lodów i czemu nie jemy codziennie frytek i gofrów. I dlaczego nie mogą poczęstować się kolejnym chipsem, którym są częstowane z zaprzyjaźnionego koca. Czy naprawdę w dobie ogólnodostępnej informacji dzieci nadal karmione są takim syfem? Czy to, że Polskie dzieci tyją najszybciej w Europie nie dociera do rodziców?

Nie jestem rodzicem idealnym, przyznaję się do tego w każdym wpisie na tym blogu. Ale dbam o zdrowie moich dzieci. I te dzieci, o których napisałam powyżej, też pochodzą z domów, w których mama zakłada im czapkę, kiedy jest zimno, zabiera na basen, żeby nauczyły się pływać, troskliwie podaje syropki, kiedy są chore. I kocha to dziecko swoje najbardziej na świecie. Dlaczego więc powoli go zabija?

Często z miłości właśnie. „Bo przecież ja się muszę całe życie odchudzać, odmawiać sobie, ona też będzie musiała, no to niech sobie jeszcze troszkę tej czekoladki zje, bo jak nie teraz, to kiedy”? „A kupię mu to jajko niespodziankę, tak się ostatnio cieszył z tej zabaweczki”. „No niech już lepiej zje tą drożdżówkę, bo nic innego nie chce”. „Nie wypada tak do kogoś z pustą ręką, więc kupię jakieś Mamby”. „Przecież dzieci mogą, stale są w ruchu”. A no nie mogą. Złe nawyki żywieniowe dzieci grożą otyłością, a to prosta droga do otyłych, chorych dorosłych. Bo otyłość jest chorobą, w dodatku śmiertelną.

Zdarzało mi się odbierać dzieciom słodycze, które dostały przy okazji wizyty gości. Wiem, że wszystkim jest w takim momencie przykro, a ja wychodzę na wredną zołzę. Ale to ja jestem odpowiedzialna za zdrowie i przyszłość moich dzieci i to ja decyduję. Po prostu nie chcę, żeby moje dzieci na jeden raz zjadły 36 gum mamba, tabliczkę czekolady, 3 wafelki, 5 lizaków i jajko niespodziankę.

Sklepiki szkolne według mnie są w ogóle niepotrzebne i wszystkie powinny zostać zamknięte. Sklepik pamiętam jako źródło tłuszczu i cukru. Draże, chipsy, paluszki, hot dogi, drożdżówki to były moje hiciory. Zresztą nic innego nie było. Dawno nie byłam w szkole, ale podejrzewam, że przed reformą tak to nadal wyglądało. Dziecko z domu powinno do szkoły przynosić kanapkę, owoc i wodę. 

Wielu rodziców tłumaczy się brakiem czasu. Ten brak czasu, jak i w innych dziedzinach życia, jest nic nie znaczącą wymówką, lenistwem po prostu. Wybranie zdrowszej diety jest tylko kwestią chęci i odrobiny wiedzy, nie zajmuje więcej czasu. I zaczyna się od świadomych zakupów. W moim domu już nie ma chipsów, chrupek, czekoladowych kulek, kubusiów, danonków, białego pieczywa, pasztetu, drożdżówek, paluszków rybnych, nutelli, wysokosłodzonych dżemów, gazowanych napojów, kabanosów, mielonek, batonów. Unikam potraw przetworzonych, mącznych (bo jakie wartości odżywcze mają na przykład naleśniki?), konserwowych, panierowanych, smażonych na głębokim tłuszczu. Szukam nowych, prostych przepisów, czytam w sklepach etykietki, raz w tygodniu jeżdżę na targ. To wymaga czasu, ale tylko na początku i jest inwestycją w najważniejsze – w zdrowie. Próbuję nie tylko wyżywić moją rodzinę, ale przede wszystkim odżywić. Jedzenie to podstawa odporności, czynnik wielu chorób, wyznacznik stylu życia i 70% figury (pozostałe 29% to sport, a 1% to geny). Chcę, aby moje dzieci wyniosły z domu zdrowe nawyki żywieniowe i upodobanie do świeżego, zróżnicowanego jedzenia. Dbam również o ich poczucie własnej wartości, które mogłoby ucierpieć. Otyłe dzieci narażone są na szykanowanie, rezygnację z wielu zajęć ruchowych, ostracyzm i kompleksy.

Co więc jemy? Na śniadanie koktajl, owsiankę lub płatki kukurydziane, w weekend dobrej jakości ciemny chleb i jajka w różnej postaci. Obiad dzieci jedzą w przedszkolu, ja jem sałatkę. Po przedszkolu, jeśli dopada nas głód jemy pełnoziarnistego tosta z miodem, dżemem, masłem orzechowym (czasami wszystko na raz, a na to jeszcze banan). Na kolację jemy zupę lub drugie danie. Nie jemy typowej polskiej kolacji, czyli kanapek, parówek, itp. Brakowało mi pomysłu na wartościowe kolacje, a w zupie mogę przemycić wszystko. Ograniczyłam drób, często jemy ryby – łososia lub dorsza, innych dzieci nie lubią. Jemy wszelkie kasze, ryż trójkolorowy lub pełnoziarnisty, ciemne makarony. Warzywa – gotowane: fasolkę, kalafiora, brokuł, pieczone marchewki, świeżą surówkę z marchwi i jabłka. Często na blachę do piekarnika wrzucam to, co mamy w lodówce – cukinię, marchew, ziemniaki, cebulę, czosnek, brokuł, paprykę. Odrobina ziół, przypraw, oliwy z oliwek i szybki, ekonomiczny, prosty, idealny dodatek do mięs i ryb gotowy.

Zamiast fast food wybieram slow food – często robię na przykład gulasz wieprzowo-wołowy. Robi się sam, dodaję do niego cebulę, marchewkę, paprykę, pietruszkę, seler naciowy. Do spaghetti również pakuję warzywa (pomidory, marchewkę, seler naciowy, pietruszkę, natkę, cebulę, por), a potem miksuję na gładką masę. Zamiast smażyć, piekę. Wykorzystuję papier do pieczenia, folię, rękawy. Na deser dzieci dostają owoce lub jogurt naturalny grecki z przecierem z owoców, a jak go braknie, to z odrobiną dobrego dżemu (robionego, lub kupnego, np. 100% Owoc Łowicz). W weekend jest święto – staram się sama zrobić deser. Prosty i szybki, zwykle jakieś ciasto (np. kruszonkę, ciasto marchewkowe), lub muffinki (przepis), które robię razem z dziećmi w sobotę rano.

Jeśli gdzieś jedziemy, podaję dzieciom kanapki z ciemnego pieczywa, pieczonej wędliny, ogórka i sera (ostatnio bez laktozy, który kupuję w Lidlu). Świetnie sprawdza się też chleb bananowy. Jeśli kupuję ciastka, czytam skład, pojawiło się dużo w miarę zdrowych opcji, ale często sama je piekę, tak samo jak batoniki musli. W Biedronce pojawiły się rodzynki w maluteńkich paczuszkach – dla dzieciaków duża atrakcja, dla wszystkich wygodna, zdrowa przekąska. Kupisz tam też dobre awokado, hummus z czarnuszką. Pijemy wodę, na śniadanie w weekend sok tłoczony. Bardzo rzadko pijemy herbatę, a jeśli już, słodzę ją sokiem z malin.

Stosuję też dwie zasady – jem to, co dzieci i na nic się nie krzywię. Dla dzieci jestem wyznacznikiem, więc pokazuję, że to, co jemy jest dobre. Jeśli dziecko czegoś nie chce zjeść – nie dostaje nic innego, nawet jeśli to oznacza, że nie zje kolacji. To nie jest nauczka, to zdrowy rozsądek, inaczej będziemy codziennie przeżywać katusze, a ja na każdy posiłek będę musiała robić pięć różnych dań. Zawsze proszę o spróbowanie i dbam o rozmaitość (pisałam o tym też tutaj). Dla mnie jakoś to nie to samo co jakość, a mniej zwykle znaczy więcej.

Staram się zachęcać dzieci do ruchu. Rowerki biegowe, zwykłe rowery, rolki, hulajnogi, basen, wyścigi w bieganiu, spacery, lepienie bałwana, plac zabaw. Opcji jest mnóstwo, wystarczą chęci.

W kategorii zdrowie jestem na początku naszej podróży, muszę się jeszcze dużo nauczyć, ogranicza mnie czas. Nie przeginam w żadną stronę. Nie pijemy naparów z własnoręcznie zerwanych pokrzyw, nie jemy wodorostów, czy tofu, używam przypraw. Jedzenie kupuję w zwykłych sklepach, nie szaleję po ekologicznych. Zdarza nam się zamówić pizzę, czy kupić lody, pozwalamy sobie na różne przyjemne ustępstwa i grzeszki. Jeśli ktoś zaprosi nas na urodziny, nie biegam za dziećmi zabraniając im paluszka, czy pytając o skład parówki. Pozwalam od czasu do czasu zjeść lizaka i jajko niespodziankę. Nie chcę, aby stały się zakazanym owocem, im bardziej zabranianym, tym bardziej pożądanym. Ograniczam porcje. Loda można zjeść od czasu do czasu, ale jedną gałkę. W umiarze nic nie zaszkodzi. Ale poza drobnymi ustępstwami, staram się codziennie podać coś zdrowego. I uczę dzieci, aby same wkrótce umiały powiedzieć „dziękuję za colę, proszę wodę”.

Moje dzieci nie są ufoludkami. Zjadłyby każdą ilość słodyczy i lubią wszystko, co ma w sobie E, cukier, sztuczne barwniki i aromaty identyczne z naturalnymi. Ja im po prostu to ograniczam. Nie dlatego, że jestem czarownicą i matką niedobrą. Z miłości właśnie. Z miłości, którą ja rozumiem przez nie poddawanie się reklamom, uleganiu modzie, czy pokazywaniu innym rodzicom, że moje dziecko ma w plecaku full wypas. Wybieram to, co dla mojego dziecka jest najlepsze. Uczę dzieci mądrych wyborów, zasiewam zdrowe nawyki, przyzwyczajam do pewnych smaków. To wcale nie jest takie trudne, a jeśli dobrze to rozegrasz, nie zajmie Ci więcej czasu niż usmażenie schabowego. Cokolwiek zrobisz w domu, nawet ogromny hamburger, będzie lepsze niż kupne, bo nie dodasz E, ulepszaczy i innych „identycznych” z naturalnymi składników. Twoje dziecko zasługuje na dobry start, a i Tobie nie zaszkodzi zdrowa dieta.

Dziękuję, że tu jesteś! Mam nadzieję, że ten tekst był dla Ciebie wartościowy. Jeśli masz ochotę, zostaw po sobie ślad:

– Zaobserwuj mnie na Instagramie i dołącz do mojej społeczności, gdzie znajdziesz całą masę wzruszeń, przepisów, promocji i podpowiedzi! Odpisuję na komentarze i wiadomości, więc pisz do mnie śmiało!
– Zostaw tu komentarz, porozmawiajmy! Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim też ze znajomym. To dla mnie ogromna motywacja do dalszego tworzenia.
– Zapisz się do mojego newslettera, dzięki temu będziesz na bieżąco i nie ominą Cię żadne sekrety przeznaczone tylko dla najwierniejszych czytelników.
– Zerknij do mojego sklepu, znajdziesz tam moje bestsellerowe e-booki i produkty niespodzianki!

Photo by AllGo – An App For Plus Size People on Unsplash

56 komentarzy

  1. Ja wiem, ze dzieci uczą się przez nasladownictwo. Ja obiady gotuje sama, choc wymaga to wstania o czasem o szóstej rano w tygodniu, aby miał co Syn odgrzac sobie po szkole, a córka zjesc po przedszkolu (bo rzadko zje tam caly obiad). Ja dzieki temu też mogę zabrac ciepły posiłek do pracy.
    U nas bynajmniej nie jest całkiem zdrowo. Bo gdy np. robie krem z kalafiora, brokułów czy dyni – musza byc usmażone grzanki. bo sama zupa lub z ryzem czy makaronem jest ble, fuj… Uwielbiaja moje dzieci nuggetsy. Zamiast kupowac je w mcdonaldzie robie sama. Przynajmniej wiem co jem i staram się jedynie odsączyc nadmiar tłuszczu na recznik papierowy. Po parowki tez siegam. Najczęsciej w weekendy do wyboru gdy na sobotnie i niedzielne sniadania dorzucam jeszcze gotowane jajka, pomidory i papryke jako przekąske. Naszą zmorą są słodcze. Przyznaje bez bicia. Oboje z mezem je uwielbiamy. Choc i tak ostatnio ich ilosc sie zmiejszyla odkad zaczelam diete :). w tygodniu zdarzaja się ciastka bebe, albo belvita…za to w weekendy jest ciastko z admatu lub sama cos upieke. Choc w tm temacie raczkuje i np. moje ciasto marchewkowe jest plaskie jak wafelek..na szczęscie zjadliwe, hehe
    pzdr i spokojnego weekendu

    1. A próbowałaś zrobić grzanki w piekarniku? Tak samo nuggetsy – w płatkach kukurydzianych i pieczone w piekarniku? Dobrej jakości parówkę też można podać, oby nie była z budą i mięsem oddzielonym mechanicznie. Ważne, że próbujesz coś sama upiec, z czasem na pewno wyjdzie dobre! Pozdrawiam również i życzę miłego weekendu!

  2. Młoda dostając jakiekolwiek prezenty ( torby ze słodyczami) nie licząc książek- oddaje je mi. Ja chowam je do szafki i nie ma zapychania się. Kiedyś usłyszałam- daj jej jeszcze ciastko to może trochę spokojnie posiedzi. No jak mi się zagotowało- zjadła dwa ciastka i wystarczy…a jeśli się przychodzi do dziecka w odwiedziny- taki był cel wizyty to się z nim bawi a nie zapycha żeby siedziało grzecznie. Porozmawiałam z moimi rodzicami, bratem i podczas urodzin i świąt w paczkach od nich nie ma ani jednego słodycza. Mamy np. pierniczki na choince, które same robimy i to nam wystarcza 🙂 Jestem też przeciwniczką fast foodów- które sama lubię. Czasem zjemy jednak pizzę nie mówię, że nie ale przewaga tego co jemy jest zdrowsza:)

    1. Taaa, spokojnie posiedzi, a potem dostanie szału od nadmiaru cukru. Z umiarem można wszystko zjeść, nawet tą pizzę, która zresztą zrobiona na cienkim cieście ze świeżych składników nie jest taka niezdrowa!

      1. Niestety nie do wszystkich dociera…że cukier w nadmiarze nie jest taki dobry…pracowałam z autystykami. Dziewczynka była bardzo impulsywna a jak zjadła coś słodkiego- najczęściej cukier z cukierniczki wyjadała ( chowałyśmy go bardzo dobrze- zawsze znalazła) była nie do ogarnięcia- dziecko miało 5 lat a my 3 dorosłe baby nie dawałyśmy rady…moja Młoda jak przesadzi z cukrem co się czasem zdarza nie przeczę to szał mamy niezły. Rozmawiałam z nią, wie, że wieczorem nie je się słodyczy. Ostatnio byłyśmy u babci i mam chciała mi coś słodkiego dać spróbować- na co Młoda powiada- na noc się słodkości nie je…:)

  3. Potwierdzam, niestety znam masę tego typu przypadków. To rodzice zapychają dzieci mnóstwem słodkości, cieszą się gdy jedzą podwójne a nawet potrójne porcje obiadu, gdy w wieku 6 miesięcy zje całą parówę a 9 miesięcy 2 udka! Widziałam takie rzeczy na własne oczy! Aż przykro się patrzy

  4. Ja po blisko 4 latach edukacji przekonałam moją teściową że jednak coca-cola nie jest najlepszym napojem do domowego ciasta a jajko-niespodzianka to samo zło – kosztuje majątek (jak na takie byle co), zabaweczka jest na 2 min o ile wogole a czekolada nawet nie smaczna – jak juz koniecznie chce wydac te pieniądze to niech im kupi banana czy jabłko a w najgorszym wypadku zwykłą czekoladę z orzechami 😉 Dla mnie to jest mój malutki sukces! I jaka byłam kiedyś dumna jak mój syn mówi do babci: ja nie chce coli wole napić się wody jest smaczniejsza! Nie mówię że żywię ich tylko zdrowo ale staram się jakoś racjonalnie do tego podchodzić. Na wyjazdy kupiłam kolorowe wesołe pojemniki i dzieciaki maja wielką radoche pakując jedzenie do nich a to babeczki (home made), a to jabłko czy ogórka. Robimy też domowe chipsy a co niech też mają! piekę je w piekarniku i ile radochy z pomocy – a to układają plasterki, dodają przypraw (papryka, tymianek). Mamy też domowy ogródek z ziołami zasadzonymi przez dzieci – same biegają podlewać i potem zrywają do sosu pomidorowego (nasz hicior). I ja wiem czy wiecej czasu jak dzieci pomagają to też sie nie nudza, nie marudzą i przy okazji uczą 😉 przyjemne z pożytecznym!

    1. Super pomysł! Ja też edukuję moją rodzinę, na szczęście wszyscy jesteśmy w miarę zdroworozsądkowi. W każdym sklepie, obok jajek niespodzianek, są gazety dla dzieci – zachęcam do ich kupowania, zamiast słodyczy. Da się.

  5. Jeszcze dzieci nie mam, ale bardzo chciałabym, zeby do 2 r.ż. wcale nie znały smaku czekolady, a później, aby jadły ją od święta. Sama jako dziecko mogłam jeść słodycze tylko w niedzielę i dzięki temu miałam zdrowsze zęby. Tylko zastanawiam się właśnie czy rodzina będzie potrafiła to uszanować…:)

  6. Podpisuję się obiema rękoma pod postem. Mój czterolatek pierwsze 3 lata życia nie znał słodyczy, cukier w diecie pojawiać mógł się co najwyżej w cieście domowym. Tak go wychowałam, że w tamtym okresie jak ktoś mu coś dał, czy to cukierka czy lizaczka, od razu leciał do mnie i mi oddawał hihi Nawet umawiałam się, że będę mu te „prezenty” wymieniała na jakieś prawdziwe pyszności. Teraz jest coraz trudniej, ale żeby utrzymać w ryzach kwestię słodkości zorganizowaliśmy w domu słodki dzień. Także np. te jajeczko z niespodzianką, które włoży sobie do koszyka w czasie zakupów, musi poczekać na piątek:) Cieszę się, że jak bierze soczek z półki sklepowej, to podaje mi i pyta czy ma on dobry skład:) wybieramy ten bez cukru – jak się uda taki znaleźć heh
    Tak mi się przypomina jedno z dziwnych zachowań koleżanki, która zawsze patrzyła na mnie jak na dziwoląga, która się znęca nad biednym chłopcem nie pasąc go czym popadnie. Gdy szłyśmy na spacer ja wyciągałam naturalny jogurt i wsypywałam np. płatki owsiane, a ona wyciągała Monte. Nie moja sprawa, ale bolało mnie to niemal fizycznie, bo to była codzienna przekąska. Jak delikatnie poruszyłam temat, to odrzekła „co ja mam zrobić, on nie lubi jogurtów…”. No i taka to świadomość możliwości jakie ma rodzic.

    1. Wstyd, ale kiedyś też dawałam dzieciom monte. A potem zobaczyłam co w tym świństwie jest. Łatwo jest powiedzieć „no co mam zrobić..”. Ano próbować dalej, przecież ktoś o wzroście 98 cm nie może sam o sobie decydować, a pozwalając dziecku sterować dietą tak właśnie robimy!

        1. Ćsiiii, ja też. Wczoraj oglądałam reklamę i właśnie jakieś nowe jest. Ślinka mi ciekła do momentu, dopóki córka nie spytała „Mamusiu, dlaczego my takiego nie jemy”. Wtedy sobie pomyślałam – ech, minuta w ustach, na zawsze w udach. I zjadłam marchewkę w asyście masła orzechowego. Podziałało.

  7. Hej! Świetny tekst 🙂 Moja znajoma ma córeczkę sześcioletnią, która do tej pory soczku nie wypije, bo jest niesmaczny, ona woli wodę 😉 Razem ze starszą siostrą mają zakaz na chrupki i gazowane. Czekoladę jedzą tylko kiedy mama pozwoli. Kiedyś się nimi opiekowałam i chciałam dać im czekoladę. A one obie : NIe możemy, bo nie ma mamusi. A jemy czekoladkę tylko, jak mamusia pozwoli. Niezłe, nie? I to było kilka lat temu 😉 Ja osobiście nie mam dzieci ( jeszcze przez kilka lat nie planuję ;)) ale z wykształcenia jestem technikiem żywienia. Czego się nauczyłam? Dzieciom nie wolno podawać jedzenia na siłe. Nie ma co kupować apetizerów, srizerów. NIe chce, nie jest głodne-niech nie je. Nasz organizm sam wie, czego nam potrzeba. I organizm dziecka, który nie jest spaczony złymi przyzwyczajeniami, tez wie, czego potrzebuje. Jak dziecko powie, że ma chęć na jakiś produkt, to może to świadczyć, że brakuje mu jakichś witamin, ktore są w tym produkcie. Niestety u dorosłych to tak zwykle nie działa ( przyzwyczajeni np do frytek, bedziemy chcieli pojesc frytki a nie np jabłuszko ) . Miałam praktyki w przedszkolu, gotowałam, wydawałam posiłki, pomagałam dzieciaczkom zjeść. Było cudownie 🙂 I to przedszkole miało świetny jadłospis, dosłownie idealny. Dzieci miały takie zróżnicowanie. Przykładowo :Kanapeczki z jajeczkiem na pierwsze śniadanie, na drugie jogurty i owoce, obiad zupa jarzynowa, ryż i rybka, na podwieczore suszone owoce, które mogły zabierać do domu. Ale nie wszystkim rodzicom to odpowiadało. I była grupa przedszkolna, gdzie dzieci miały tylko obiad-śniadanie, drugie i podwieczorek musiały przynosić z domu. I co to było? danonki, seven daysy, paluszki, drożdżowki, czekoladki, lizaczki, cukiereczki. No istne szaleństwo! Jedna dziewczynka ( na 20 ) miała owoce i kanapeczki. My z mężem postanowiliśmy, że jak w końcu zadecydujemy, ze to już ten moment na maleństwo, to zero soli i białego cukru. Sama mam nietolerancje glukozy ( choroba troszkę lżejsza niż cukrzyca, ale i trudniejsza w diagnozie i leczeniu ), nie wiadomo, czy to nie jest dziedziczne, więc będziemy chociaż robili, co możemy, by nasze dziecko przed tym ochronić. O jej, tak się rozpisałam.. A Ty teraz musisz to wszystko przeczytać 😉 Miłego dnia życzę i wytrwałości w dalszej walce o zdrowie Twoich urwisków słodziutkich 😉 Pa <3

    1. Nasze Przedszkole też promuje zdrowie. Nie wiem na ile moje dzieci wybiorą kiedyś zdrowo. Na razie uczę ich, co jest dobre. W domu nie protestują, wcinają warzywa, owoce, ryby, kasze. Mam nadzieję, że to kiedyś wygra. Jeszcze na razie nie wiem, jak całkowicie zrezygnować z soli i cukru, ale wszystko przede mną! Dzięki za super komentarz!

  8. Moje dzieciaki bardzo rzadko dostają słodycze od rodziny. Jeśli mają chęć po prostu jedzą, rzadki widok – dlatego nie bronię. Julka jest roślinożerna (do tego nietolerancja laktozy), Alan mięsożerny, Lenka wszystkożerna. Najgorszym problem miałam z synkiem, tu działa mój tata – robi specjalnie dla niego chudą kiełbasę, wędzi szynkę a ja piekę schab.
    Obiady gotuję lub piekę, tylko dlatego, że nie mam czasu stać przy patelni – doprawiam je (lubię przyprawy :)) Jeśli chodzi o nabiał: Julia je jogurty bez laktozy, dzieciaki naturalne, ale zdarza się że zjedzą serek Danio.
    Znają smak coli, pepsi i tak wolą teściowej kompot z jeżyn czy wiśni.
    Sklepiki szkolne jakoś mnie nie dotyczą od zawsze Julia zabierała drugie śniadanie z domu, teraz dołączył Alan.
    Jak jemy dla mnie normalnie.

  9. To mamy takie samo zdanie widzę. Dodam tylko, że bardzo się cieszę z nowej nowelizacji ustawy o zbiorowym żywieniu, czego efektem jest podobny wpis u mnie na blogu. Ale po feedbacku zmartwiłem się nieco, bo okazuje się, że niby dzieci tyją – i to najszybciej w europie – ale tych dzieciaków z nadwagą nie widać na placach zabaw – taką opinię wyraziło kilkoro moich czytelników, twierdząc, że problem o którym piszemy, jest wyolbrzymiany. To tylko świadczy o tym, jak ciężko przekonać do zdrowego żywienia nie dzieci, ale ich rodziców. Zdrowy rozsądek, to klucz do sukcesu, ale sporo ludzi wciąż myśli, że w szkolnej stołówce nie wolno solić ziemniaków. Polecam im lekturę rozporządzenia, zanim się wypowiedzą. Sądząc po zmianach w przedszkolnej stołówce moich synów, to udało się zrobić mały krok w dobrą stronę. Teraz pora na kolejny, czyli edukację. Mnie też to wkurza, gdy ja dzieciakom na wycieczkę pakuję banana, a reszta dzieciaków ma same słodycze. Złe nawyki zaczynają się już w przedszkolu i im dalej, tym trudniej będzie z tym walczyć. Oczywiście udostępniam Twój wpis dalej!

    1. Niestety nie mogę już drugi dzień zobaczyć Twojego wpisu (wyskakuje error 522 website is offine). Ja również popieram ustawę i walkę ze śmieciowym jedzeniem w stołówkach – wiadomo, że ze względu na koszty podawały one zwykle jedzenie tanie, a co za tym idzie – niezdrowe. Ten problem absolutnie nie jest wyolbrzymiany! W naszym przedszkolu jest kilkoro dzieci z nadwagą, mam też w grupie znajomych takie dzieci. No i niestety wielu znajomych to ludzie, którzy powinni schudnąć dla zdrowia. Ale to jest problem wyparcia – ten wpis, choć tak potrzebny, wcale nie cieszył się „popularnością”. Mam jeden wniosek – czytelnicy myślą, e tam, gadanie, dzieciństwo to słodycze, albo – mnie to nie dotyczy, przecież dobrze karmię – i schabowe wczoraj były domowe, na smalczyku i kapustka z boczusiem. Albo, opcja trzecia – nie mam czasu, co mnie to. Kiedyś było trudniej, teraz wszystko jest, można zrobić fajny prowiant na wycieczkę dość łatwo i wcale nie drogo. Ale trzeba chcieć i tu jest problem! Dzięki!

      1. Co do 522, to Twój blog teraz też leży – 14:50, 12-10-2015 – z winy zenbox.pl Co do wpisu, to jest ważny, ale jest dokładnie tak jak pisze… „e tam, mnie to nie dotyczy”. Jest jeszcze jeden problem – brak ruchu. Ale ja mam nadzieję, że moje dzieciaki będą zdrowsze i dl nich to robię. Jak będzie trzeba, to wstanę te 10 minut wcześniej, by zrobić im kanapki do szkoły. Słodycze też jedzą, bo nie o to chodzi, żeby zabronić całkiem, ale robić to z głową!

          1. Blogi działają 😉 Kanapka to 5 minut, ale ja jestem facet i wstaję o 4:30, żeby żonie i sobie zrobić kanapki do pracy. O tej porze to nie 5 minut, ale 10 i to jak się spieszę 😉

  10. Przez tydzień nie zagladalam na twojego bloga. Dzisiaj najpierw otworzyłam tekst z 5 października, który mówi o tym byśmy wzajemnie nie oceniali naszych sposobów wychowawczych oraz ten powyższy z 9 października, w którym piszesz o rodzicach, którzy pozwalają dzieciom jeść słodycze i sklepowe jedzenie jako o sabotazystach ich przyszłości. Duża zmiana poglądów jak na jeden tydzień!
    A ja daje czasem słodycze i „bułki” dziecku, w nagrodę, na przekupstwo, bo ma zły humor a ja srylion innych rzeczy na glowie i nic innym do tego jeśli nie znacie kontekstu. Pozatym jak już mamy dyspensę w ocenianiu innych to uważam że niektóre matki oszalaly na punkcie tej zdrowej żywności. Chciałabym wam uświadomić że to nie uratuje waszych dzieci od całego zła świata. Jest mnóstwo innych szkodliwych czynników na które nic nie poradzicie więc nie fiksujcie się tak na tym zdrowym żywieniu bo sfiksujecie, jak sobie uświadomić np. Czym oddychają nasze dzieci – zwłaszcza w Krakowie! Spotkała się ostatnio z dwoma wpisami prozdrwotnie nastawionych mam które mieszkają w Krakowie. Moje pytanie do ciebie – skoro tak poważnie podchodziła do kwestii zdrowego trybu życia czemu mieszkasz w najbardziej zanieczyszczonym miescie w kraju? Jeśli coś pomyliłam i nie mieszkasz w Krakowie cofam pytanie.

    1. Właśnie przez to, że mieszkam w Krakowie, tym bardziej dbam o zdrowie. Takie powietrze jest nie tylko w Krakowie, swoją drogą. Niektórych zachowań rodziców nigdy nie będę tolerować – bicia, agresji, poniżania. W tym też karmienia codziennie syfem. Post był o równowadze. Ja też daję czasami dzieciom coś niezdrowego, na wspomnianą wycieczkę też zabrali po cukierku (ale nie po trzy paczki na głowę). Jemy czekoladę, ale kostkę, a nie całą tabliczkę. I nie oszalałam, nie przerzuciłam się nagle na glony i zupełny brak soli i cukru w diecie. W wakacje byliśmy w McDonald’s. Wszystko z umiarem, on jest podstawą wszystkiego. Jeśli czytasz moje posty to wiesz, że daleko mi do ideału. Ten wpis był o pewnej świadomości, że można inaczej, a jednak otaczają nas rodzice, którzy przez deficyt czasu, który mają dla dzieci, przekarmiają je, swoją uwagę zastępując słodyczami. Albo tłumacząc się, jak napisała tu poniżej w komentarzu Agus – daję codziennie monte lub 7days „bo on nie lubi jogurtu” albo „no bo nic innego nie tknie”. Problem jest i zapewniam Cię, że nie leży on w jednorazowej bułce, którą przekupisz dziecko z fochem (Która z nas tak nie robi? Chętnie poznam). On leży w codziennych, złych wyborach i zerowej świadomości. A Kraków, choć go uwielbiam, bardzo mnie przez ostatnie dwa lata zmęczył. Powietrze, choroby, ciągłe korki, brak parków. Myślę o przeprowadzce 🙁 Pozdrawiam i dzięki za komentarz.

    2. Na mieszkanie w Krakowie nie mam wpływu, tu się urodziłam, tu mam rodzinę. Za to mam wpływ na to co je moja rodzina, moje dzieci. To ja kształtuje ich nawyki żywieniowe, od których może zależeć ich zdrowie, życie. Oddychać muszę tym co jest za oknem, co do jedzenia mam wybór. Jakim trzeba być płytkim żeby tego nie rozumieć.

      1. Osobiście znam rodzinę, która dla zdrowia dzieci wyprowadziła się z Krakowa nad morze. I nic ich nie obchodziło że tutaj się urodzil. Dzieci przestały mieć problemy z drogami oddechowymi. Także się da. Skupiając się tylko na zdrowej żywności, zafiksowujac się na temacie, wygłaszając tyrrady na ten temat, pouczające innych, u których kilka razy (!) widzieliście Monte, a jednoczesnie ignorując zupełnie inne czynniki, które niszczą zdrowie waszych dzieci jesteście dość niewiarygodni. Nie sądzę żeby dziecko mieszkające w centrum Krakowa było w stanie zjeść tyle chemii ile wdycha. Niestety. Jeśli się coś w temacie powietrza zmieni mina lata. Nie możesz żyć w zludnym przekonaniu że jeśli jesz wszystkie znane światu rodzaje kaszy to żyjesz zdrowo. Woda , powietrze, gleba – syf.

  11. Nasza kuchnia jest bardzo podobna do Waszej – podobne zasady, tylko jeszcze chleba bananowego brak co muszę szybko nadrobić 🙂
    Mam pytanie dotyczące zdrowych przekąsek dla dzieci „na wynos”. Chodzimy do klubu malucha, gdzie inne dzieciaki przegryzają jakieś ciasteczka, biszkopty, paluszki… Nie uznaję tego, a widzę, że moi chłopcy (10,5 miesiąca) też mają ochotę na to co mają inne dzieci – wiadomo… Czy znasz jakieś zdrowe przekąski, które wyglądają jak ciasteczka, ale typowymi ciasteczkami nie są?

    1. Poszukaj dobrej jakości batoników, np. musli – na przykład w Auchan jest sekcja Bio i tam można znaleźć różne batoniki i ciasteczka, które nie zawierają szklanki cukru i innych syfów.

  12. A ja zapytam, jak sobie radzicie z babciami i przynoszącymi słodycze ciociami. U mnie mama gotuje tłusto i niezdrowo i o ile teraz mogę chronić przed tym Synka, to jak będzie starszy to Babcia zawsze wciśnie coś „pysznego” 😉

    1. Ja porozmawiałam z babciami i prababciami. Wytłumaczyłam na spokojnie jaki jest problem, jaka jest moja wizja. Mama np. dzisiaj przywiozła dziewczynkom rajstopki z ulubionymi bohaterami, a dziadek dał gazetki, były już farbki, plastelina, bańki. Można przynieść nie słodycze. Poddaj temat do rozmowy i podsuń inne sposoby. Może podziała…

      1. Oj chyba nie u nas. Sytuacja z wczoraj — byliśmy na obiedzie u Teściowej, był też siostrzeniec mojego Męża, który nie chciał zjeść obiadu, więc babcia dała mu 4(!) danonki — bo lepiej, żeby coś zjadł niż nic. I nie przetłumaczy, a jeszcze lekka obraza była, że ja przywiozłam osobny obiadek dla Frania i nie pozwoliłam dać danonka.

        1. W takiej sytuacji pytam – gdzie mama tego chłopca? A z teściową trzeba twardo. Czy przymknełabyś oko, gdyby uderzyła dziecko? Dlaczego więc pozwalamy na krzywdzenie dzieci w inny sposób? Ograniczenie wizyt, ja to stosowałam. Może dotrze?

          1. Mamy chłopca akuratnie było, a ja nie reagowałam, bo zakładam, że skoro Mały jest u dziadków co niedzielę, to mają ustalony jakiś sposób żywienia, no i akurat trochę tłuszczyku by mu się przydało 😉 nie pochwalam takiego żywienia. Ja podchodzę do tego inaczej — nie chcesz, nie jedz, jak Ci dupka zgłodnieje, sam przyjdziesz. I nie ma, że zamiast zupki drożdżówka.Ale może jestem taka „mądra”, bo jak na razie tfu tfu nie mamy problemów z jedzeniem — tylko zupka dyniowa została wypluta, a burak spowodował płacz. reszta wchodzi 😉

          2. Ja też tak mówię i nie jest to na razie. Nie wyobrażam sobie sytuacji, kiedy moje dziecko nie zje na przykład zupy, więc ja lecę do sklepu i wciskam mu 4 danonki i drożdżówkę. Lepiej niech nie je. Są rzeczy, których moje dzieci nie lubią, I wiesz co? Nie zmuszam, bo przecież są rzeczy, których ja też nie tknę, więc pozwalam dzieciom na decyzje.

  13. Zgadzam się z Tobą, to my rodzice jesteśmy odpowiedzialni za otyłość naszych dzieci. Mój syn chodzi do 4 klasy, na 20 dzieci tylko 5 dostaje drugie śniadanie, reszta pieniądze, za które oczywiście kupują chipsy i colę. Zrobienie rano 2 kanapek, dokładam też owoc i wodę zajmuje kilka minut. Ciężko mi zrozumieć, gdzie tkwi problem, wystarczy wstać kilka minut wcześniej.
    Mój syn spytał mnie jakiś czas temu, czy to, że dzieci nie dostają zdrowego śniadania do szkoły oznacza, że ich rodzice o nich nie dbają? Coś w tym jest…

    1. Kanapkę to dziecko trzeba nauczyć samo sobie robić. Co to za filozofia? Nie kumam już w ogóle rodziców, którym się nie chce. Ile to zajmuje? 2 minuty? Chyba jest tak jak piszesz, niestety. Nie dbają, lepiej wcisnąć piątaka i mieć problem z głowy.

  14. Sport, sport i jeszcze raz sport. Lek na całe zło :-). Słodycze? 2-3 razy w tyg. zdarza się. Z umiarem. Tego głównie trzeba uczyć. Codziennie za to są warzywa i owoce w różnej postaci. Do picia głównie woda, herbata i naturalne soki. Czym się synek zajada? Owsianka, twarożek z łososiem, brzoskwinia, na obiad kasza z mieskiem. A ogórki kiszone wciąga nosem ;).

    1. Ja też nie jestem za tym, żeby totalnie ograniczać i zabraniać bo to nie tędy droga… I też stawiam na sport, codziennie, nawet w zimie można w coś dzieci zaangażować. Może wciągnę ich w maraton dla dzieci :

  15. Dzieciom tak naprawdę nie zależy na jedzeniu 🙂 Mają inne rzeczy na głowie i ze zdrowszą dietą jakoś się pogodzą. Tylko to wymaga większego zaangażowania rodzica i tu jest problem.

  16. A ja nie chce brac udzialu w sporach, ale zeby dorzucic swoje trzy grosze podaje pomys na ZDROWY budyn: kasza jaglniana ugotowana na mleku (u nas ze wgl. na alergie mleko roslinne), siemie lniane zmielone – dodane tylko ze wzgledu na dobroczynne wlasciwosci, ale mozna je pominac, bo faktycznie zmienia konsystenceje budyniu, troche gorzkiej czekolady (takiej 70-80%) lub calkiem zamienic na kakao (ale nie slodzone Nesquik tylko takie prawdziwe), dosladzamy miodem albo innym zdrowszym zamiennikiem cukru i blendujemy na bardzo gladka mase. Moje dziecko wcina i nie pyta co jest w srodku. Dzieci szwagrow wychowane na tonach slodyczy (i cierpiacy na nadwage!) kreca nosem, przyznaje. Ale dzieki temu widac, ze im wczesniej zaczniemy ze zdrowym jedzemiem ( i zdrowszymi odpowiednikami slodyczy-bo wiadomo ze nie da sie zupelnie ich wyeliminowac) tym wieksza szansa ze dzieci to zaakcepuja.

  17. Moja Gaja po raz pierwszy zjadła słodycze, gdy przekroczyła dwa i pół roku. I nie dlatego, że jej nie dawałam, ale po prostu nie chciała. Teraz lubi, a ja jej nie odmawiam, choć rzecz jasna nie daję jej rzeczy typu żelki czy inne świństwa. Kiedy ma się w domu niejadka, patrzy się inaczej na kwestie żywieniowe. Z drugiej strony problem, o którym piszesz, znam niestety z autopsji. Byłam grubym dzieckiem, ale nie z tego powodu, że mama mnie żywiła śmieciowym jedzeniem, po prostu geny weszły w grę. Dzisiaj narzekam na wagę, choć nie jestem otyła, niemniej koszmar dzieciństwa często do mnie wraca. Cieszę się, że Gaja nie jest otyła i raczej jej to nie grozi, ale gdyby była, zrobiłabym wszystko, by jej pomóc. Bo bycie grubym dzieckiem nie jest łatwe.

    1. Ja nie byłam grubym dzieckiem, ale nie byłam też nigdy szczupła. Całe życie walczę z wagą, uważam, że jest to wina tego, że całe liceum uczyłam się po nocach i jadłam wtedy co chciałam, a przed studniówką o mało nie wpadłam w anoreksję, tak się odchudziłam. I tak się to ciągnie za mną całe życie.

  18. Dobrze prawisz. Najważniejsze to dać Dzieciom wybór. Jak są głodne to zjedzą a jak nie, to zjedzą wtedy kiedy zgłodnieją. Nie ma co karmić na siłę. Ani nie ma co karmić tą samą porcją, co sami jemy. Na Boga, Dzieci maja żołądek wielkości swojej piąstki. Ile może sie tam zmieścić zmieniorów!! Słodycze – Janek nie jadł do ok 2 – 2.5 lat. Ale Hela zaczęła już zdecydowanie szybciej. Raz, że widziała jak Janek je i chciała to samo. A dwa – Prababcia zawsze próbowała przemycić coś słodkiego – więc bardzo często czuję się jak policjant. Trudno, przeżyję.
    Ważna też jest jakość tego co jemy. Nie mam ogródka, nie mam swoich warzyw, nie latam po ekologicznych sklepach (częściowo też dlatego, że uważam, że eko-sklepy to eko-ściema) ani po placach targowych. Ale staram się podawać zbilansowane posiłki. Nie zawsze jest jak najzdrowiej, czasami są też potrawy uważane za mało zdrowe. Ale dzieciństwo to dzieciństwo. Nic sie nie stania jak od czasu do czasu zjedzą coś śmieciowego. Zresztą jak nie w domu, to potem będzie tym bardziej kusiło.
    A tak poza tematem to chciałabym mieć kucharza, który gotowałby nam zdrowo, smacznie, świeżo i kolorowo 🙂

  19. Racja, racja, racja 🙂 Nie jestem ekoterrorystą, ale staram się w miarę zdrowo karmić dzieci. Co nie jest latwe 🙂 bo o ile młodszy syn uwielbia warzywa, wszelkie owoce, kasze i dania typu leczo, o tyle starszy warzyw nie je w ogóle, co najwyżej przemycone np.w sosie. A tak ma odruch wymiotny, więc go nie zmuszamy. Z owoców tylko jabłka i banany. Piją głównie wodę, a cukru nie używamy prawie wcale.
    Sklepiki szkolne czasem się przydają: gdy np.starszy ma 5 lekcji, w-f, a potem trening koszykówki, to fajnie, jakby mógł kupić wodę na miescu, bo to 0,7, co nosi na co dzień, nie wystarcza, a plecak wystarczająco ciężki. No,ale teraz sklepiku w ogóle nie ma od września.
    Jedna tylko uwaga do twojego tekstu: jakie są wartości w naleśnikach: mnóstwo szczęścia, ahahahha 😉
    Pozdrawiam ciepło:-)

    1. TAK!!! W naleśnikach, czekoladzie, ciastach jest ogromna dawka pozytywnych wrażeń. I dlatego, od czasu do czasu, TRZEBA sobie ją zafundować. Oby tylko to szczęście w postaci chipsów nie towarzyszyło nam codziennie, to będzie ok. Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *