Mały terrorysta.
Choć czasami narzekam na bycie potrójną mamą, generalnie uważam, że uchroniło mnie to przed zagłaskaniem moich dzieci. Ze współczuciem obserwuję to, co dzieje się w niektórych domach, w których rządzi mała armia, stworzona przez rodziców.
Czy zdrowe jest przyzwyczajenie dziecka do kurczowego trzymania swojej ręki? Do tego stopnia, że dziecko w trakcie czterogodzinnej podróży nie potrafi się bez tej ręki uspokoić? A matka wisi w samochodzie, w niebezpiecznej pozycji, pół na pół siedząc na siedzeniu pasażera, pół na pół w foteliku, pozwalając dziecku głaskać rękę? „No tak się przyzwyczaiła, no co zrobię” – pyta matka?
Czy normalne jest przyzwyczajenie niewiele ponad rocznego dziecka do parówek? „No wiesz, on niczego innego nie zje” – tłumaczy matka.
Czy dziecko powinno być cały czas na rękach? Czy matka mogłaby 5 minut w spokoju posiedzieć? Nie może. Zawstydzona tłumaczy: „Oj, chyba ma gorszy dzień”. A ja wiem, co w tym dniu jest gorsze – mama ma czelność nie skupiać na dziecku 100% swojej uwagi, tak jak zwykle to robi, więc dziecko tą uwagę wymusi.
Czy popełniliśmy gdzieś błąd, jeśli przy suto zastawionym, urodzinowym stole, duże już dziecko oświadcza, że nic z tego nie zje, bo chce jajecznicę? I matka zabiera się za smażenie jajecznicy?
Czy to jest fair, że matka pisze, że już nigdy nie je pomidorówki z makaronem, choć taką lubi. No ale co zrobić, kiedy dzieci wolą z ryżem?
A gdyby tak puścić tą rękę? Nie ustępować, wytłumaczyć i dziś zamiast parówki podać zupę, którą akurat jedzą wszyscy w domu? Nie smażyć tej jajecznicy i bajek do śniadania nie puszczać? Pomidorówkę ze smakiem zjeść raz z makaronem? Pozwolić dziecku pogrymasić, ba, zapłakać nawet i spokojnie wypić kawę, ignorując żądania natychmiastowej uwagi? Co by się wtedy stało? Będzie płacz, to pewne. Ale on minie! Wyjdziemy ze swojej strefy komfortu, stawiając dziecko przed oczywistą, życiową prawdą – nie zawsze dostaniesz to, co chcesz. Jeśli Ci się to nie podoba – możesz wyrazić swoje niezadowolenie, ale nie zmieni to mojej decyzji.
Jeśli zawsze będziesz pozwalać dziecku robić to, czego ono chce, staniesz się niewolnikiem małego wojownika. Jeśli zawsze będziesz ustępować i pozwalać nie zjadać tego, co zostało przygotowane, a podawać to, co lubi, bo przecież nic innego nie zje, Twoje dziecko rzeczywiście cały czas będzie jadło tylko drożdżówki i parówki. Nie możesz stale ustępować i wisieć przy łóżeczku z drętwiejącą ręką.
Matki ciągle się skarżą, że są wykończone, że dziecko trzyma je za nogę i nie pozwoli na sekundę się oddalić. Ale to my same jesteśmy temu winne! To my na każde głośniejsze „buu” biegłyśmy co sił do łóżeczka. To my między szczebelkami tą rękę drętwiejącą trzymałyśmy. To my misia-pysia na rączkach nosiłyśmy, bo przecież taki słodki, malutki, biedny płacze. Robimy naszym dzieciom krzywdę. Ciągłym ugłaskiwaniem wychowujemy sobie małego terrorystę.
A gdyby tak przestać być helikopterem i pozwolić dziecku na nabicie sobie guza? Prędzej czy później i tak to się wydarzy. A gdyby tak nie skakać na około i nie wymyślać zabaw przez 10 godzin na dobę, a pozwolić dziecku spokojnie w łóżeczku poleżeć, a samej wypić gorącą kawę? Co by się wtedy stało? A może zainwestować w kojec i mieć dla siebie chwilę na prysznic, podczas gdy dziecko bezpiecznie pobawi się 10 minut samo?
Musisz mieć chociaż chwilę dla siebie. Moje potrzeby, Twoje, potrzeby rodziców są ważne! Dzieci nie doceniają tego, że w końcu zaczynasz się dla nich poświęcać. Robisz to przeciwko sobie, mimowolnie robiąc z siebie ofiarę, która w końcu z żalem, we łzach wyszepta „mam dość, nie tak to sobie wyobrażałam, nie dam rady”.
W życiu każdego rodzica opiekującego się dzieckiem, są chwile, kiedy robi coś tylko dla świętego spokoju. Poddaje się, aby nie wywoływać awantury, kolejnego ataku płaczu, czy kilku godzin marudzenia. Więc daje tą parówkę, „żeby coś w końcu zjadło”, ulega i bierze na ręce „żeby tylko przestało płakać”, nie wychodzi z domu, „żeby nie było tych przeraźliwych wrzasków”, puszcza bajkę „żeby był spokój”. Dziecko wygrywa, a to przecież my dzierżymy w rękach naszą rodzicielską władzę. Zapychając ciągle dziury, wychowując nasze dzieci idąc kluczem „niech no tylko” ponosimy podwójną klęskę – zaliczamy i wychowawczą porażkę ale i ciągle dajemy coś, czego wcale nie chcemy dać.
Z książki „W Paryżu dzieci nie grymaszą”*** wysnuć można jeden wniosek – dziecko należy od pierwszych chwil nauczyć czekać. Tak, czekać. To jest nasz obowiązek. Dziecko to nie mały terrorysta, który pod groźbą kary wymusza na nas określone czynności. To członek naszej rodziny, który, jak wszyscy inni, musi przystosować się do reguł w niej panujących. Absolutnie nie jest pępkiem świata, wokół którego nagle obraca się nasz wszechświat. Kosztem dziecka nie powinnyśmy całkowicie rezygnować z siebie.
Nie boję się głośno przyznać, że jestem egoistką. W moim domu na lodówce wisi napis „Na obiad jest to, co podałam. Jeśli tego nie chcesz, następnym posiłkiem będzie kolacja”. Kiedy początkowo wychodziłam w weekend pobiegać, dzieci trzymały mnie za nogi i nie chciały puścić. Teraz machają na pożegnanie. Przyzwyczaiły się, a dla mnie ta godzina dla siebie jest niezbędna do zachowania zdrowia psychicznego.
Właściwie nigdy nie piłam zimnej kawy. Po porannej toalecie, przytulaskach i karmieniu, odkładałam dzieci do łóżeczek, a sama piłam kawę. Potem dzieci wkładałam do kojca i brałam prysznic. Dopiero wtedy, kiedy czułam się mniej więcej jak człowiek, wracałam do aktywnej zabawy z dziećmi. Potem to samo robiłam w dzień, kiedy musiałam ugotować obiad. Pozwalałam moim dzieciom zapłakać i nie reagowałam na każdy grymas. Przy trojaczkach nie miałam po prostu takiej opcji!
Oduczyliśmy dzieci używać smoczka zaraz po pierwszych urodzinach. Po nocy, kiedy wstałam 30 razy, bo Dominik płakał, kiedy mu ten smoczek wypadł. Oduczanie było traumatyczne, dwa tygodnie dramatycznego wycia, przez dwie godziny przy każdej drzemce i usypianiu, w dzień i w nocy. Krzyk. To, że wtedy nie puściły mi bębenki, to cud. Wielokrotnie chciałam się poddać. Nie zrobiłam tego, bo po prostu marzyłam o tym, żeby w końcu się wyspać!
W tym tygodniu znowu wychodziłam z przedszkola odprowadzana karcącymi spojrzeniami. Moja córka dostała ataku furii, leżała na ziemi, krzyczała, kopała i płakała, po tym, jak odmówiłam jej założenia butów. Siedziałam i spokojne tłumaczyłam, dawałam instrukcje. Wiem, że potrafi to zrobić sama, więc dlaczego codziennie mam ją wyręczać? Jest mnóstwo rzeczy, których nie lubię, a muszę je codziennie robić. To samo tyczy się moich dzieci. I w nosie mam te spojrzenia obcych ludzi. Mój cyrk, moje zasady. Ja wiem, że tak jak w przypadku innych lekcji, ona taki atak będzie miała dwa, trzy razy, a potem przyzwyczai się, że buty to jej codzienny obowiązek.
I choć w teorii jestem rewelacyjna, w praktyce bywa, że poddaję się chęci świętego spokoju i pozwalam moim dzieciom wygrać. Ale ustalam wiele reguł i staram się ich trzymać, bo przecież nie mogę pozwolić, aby w moim domu, zamiast mnie, rządził 98 centymetrowy mały terrorysta.
I Tobie polecam od czasu do czasu powiedzieć NIE. Nie biec na każdy grymas, nie asekurować każdego kroku, nie poświęcać każdej swojej sekundy dziecku. Gwarantuję, że nic się nie stanie. Dziecko się przyzwyczai, a Ty będziesz szczęśliwsza. Nie odbieraj dziecku prawa do samodzielnego odkrywania świata, koniecznie uwolnij go od siebie. Może i Ciebie wkrótce ktoś spyta: Jak Ty to robisz, że Twoje dzieci są takie samodzielne? A Ty odpowiesz: Pozwalam im.
***Książki absolutnie nie polecam. Pokazuje odrealnione oczekiwania w stosunku do dzieci, które jawią się jako intruzy, pojawiające się na świecie tylko po to, aby zatruć nam życie. W książce pokazane są sposoby ich „wytresowania”, głównie polegające na wypłakiwaniu się dziecka i zestresowania matki, której głównym zadaniem jest natychmiastowy powrót do formy sprzed ciąży, a trudem wychowawczym obarczenie niani, po to tylko, aby po kilku tygodniach od porodu, matka mogła spokojnie wrócić do pracy i życia towarzyskiego. Zgadzam się jednak z jednym poglądem przedstawionym w książce – dziecko musimy nauczyć czekać, inaczej staniemy się jego niewolnikami, zapominając całkowicie o swoich potrzebach.
Dziękuję, że tu jesteś! Mam nadzieję, że ten tekst był dla Ciebie wartościowy. Jeśli masz ochotę, zostaw po sobie ślad:
– Zaobserwuj mnie na Instagramie i dołącz do mojej społeczności, gdzie znajdziesz całą masę wzruszeń, przepisów, promocji i podpowiedzi! Odpisuję na komentarze i wiadomości, więc pisz do mnie śmiało!
– Zostaw tu komentarz, porozmawiajmy! Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim też ze znajomym. To dla mnie ogromna motywacja do dalszego tworzenia.
– Zapisz się do mojego newslettera, dzięki temu będziesz na bieżąco i nie ominą Cię żadne sekrety przeznaczone tylko dla najwierniejszych czytelników.
– Zerknij do mojego sklepu, znajdziesz tam moje bestsellerowe e-booki i produkty niespodzianki!
Teoria zawsze jest łatwa, ale nie umiem sobie wyobrazic że zostawiam córeczkę w łóżeczku a ona płacze. Nie wierze w to że niemowlę coś wymuszaja, predzej sygnalizują jakąś potrzebę. Moja córeczka ma 2 miesiące wiec moze później zmienie zdanie;)
Masz rację, u kilku miesięcznego niemowlaka reakcja rodzica na płacz buduje poczucie bezpieczeństwa dziecka. Jednakże odniosłam wrażenie, że autorce nie do końca o takie sytuacje chodziło. Jednorazowe zakwilenie lub krótki urwany płacz – ja też nie reagowałam w takich sytuacjach. Podchodziłam do łóżeczka dopiero wtedy, gdy byłam pewna, że dziecko mnie potrzebuje. Myślę, że problemem świeżo upieczonych rodziców jest niepohamowana chęć do uczestniczenia we wszystkim co robi takie maleństwo. Dziecko leży sobie spokojnie, poznaje otoczenie, swoją anatomię, a my nie możemy się powstrzymać i musimy pomóc mu te palce liczyć najlepiej w asyście karuzel, grzechotek i innych – zupełnie bezsensu:) Sama miałam ten problem, na szczęście moja mama-położna wyleczyła mnie z tego i uświadomiła, że nadmierna ilość bodźców może być dodatkowym źródłem stresu i płaczu. Dlatego podpisuje się pod tekstem – dla dobra naszych dzieci i nas samych, nie nakręcajmy tej spirali 😉
Dokładnie o taki komentarz mi chodziło, wyjęłaś mi to z ust! Dzięki!
Ja się powoli tego uczę, bo jak się człowiek naczyta różnych książek to później zaczyna się zastanawiac co robic i ma poczucie winy. Czy reagować, czy dziecko mnie potrzebuje, czy po prostu chce sobie pokwekac:)
Miałam identycznie. Poczucie winy, że moje dziecię leży sobie w łóżeczku, a ja mam czelność myśleć o sobie. To te zdradzieckie hormony 😉 Nie daj się im! Twojemu maleństwu na pewno nie dzieje się krzywda, a do poradników też lepiej podchodzić z dystansem 🙂
Najlepiej wszystkie wyrzucić – u mnie nic się nie sprawdziło!
Nigdy nie wiadomo, ale nauczysz się na pewno obserwując swoje dziecko, każda z nas to przeszła. Powodzenia!
Ale płakanie a płakanie to dwie różne rzeczy. Mnie chodziło o to, że dzieci czasami potrzebują sobie pokwękać bez asysty. Ja nieraz, dopóki się tego nie nauczyłam, rozbudzałam dzieci, reagując za szybko. Niemowlaki oczywiście nie wymuszają, choć i w takim stadium powinny mieć moment bez mamy, która do toalety może pójść solo, nawet wtedy, kiedy dziecko nie śpi.
Tu masz racje, nie raz złapałam się na tym ze swoją szybką reakcją tylko rozbudzilam córkę;) Ale chyba każdy swiezoupieczony rodzic ma ten problem, że reaguje w sekundę i leci jak szalony do łóżeczka jak dziecko zaplacze. Ja cały czas sie uczę dawac córci przestrzen i widzę że to skutkuje bo coraz bardziej umie się skupic na sobie i nie potrzebuje towarzystwa w każdej sekundzie.
No jasne, że tak. Tak samo jak Ty – zwariowałabyś, gdyby stale ktoś do Ciebie gadał, dotykał i na Ciebie dmuchał 🙂
Myślę, że te zasady są trafione ale od pewnego wieku dziecka, gdy rodzić ma pewność, że maluch już zrozumie i wyciągnie wnioski. Niemowlę poczuje się tylko opuszczone ale niczego si nie nauczy. Zgadzam się więc połowicznie z Tobą :).
Jasne, ale z tym byciem chwilę solo, trzeba zacząć w miarę szybko. Nie chodzi o opuszczanie, a proponowanie chwili bez mamy, która nie musi oznaczać tragedii.
Nie jestem rodzicem, ale rodziców niewolników często spotykam. Po prostu nie mogę patrzeć na ich pierdołowate zachowanie 🙁
Hehe, tego się trzymaj!
NIe można skakac wogół dzieci! Nie mówię, wiele razy robiłam coś dla „świętego spokoju” ale potem się to tylko odwracało przeciw mnie! Co do marudzenia przy jedzeniu to u nas jest zasada że w niedziele każdy może wybrać co chce – wiecej czasu więc niech mają święto. Ale tylko wybrać – zrobie 2 śniadania ale jak zmienią zdanie w trakcie to mają pecha 😛 dziecko musi czasem pobyć same inaczej człowiek i ono zwariuje! P.S. Ja też nigdy nie piłam zimnej kawy hehe
Ja też w niedzielę, czasami w sobotę pozwalam wybrać i nie zmuszam dzieci do jedzenia. Jeśli na przykład coś im nie pasuje, zawsze na talerzu mają coś, co lubią. I też wierzę, że dziecko MUSI być od początku chociaż moment samo. Piąteczka za ciepłą kawę 🙂
tobie na pewno zabrakło w dzieciństwie tej uwagi, miłości i cierpliwości. uważaj żeby potrójny strzał nie wrócił za parę lat. bardzo współczuję twoim dzieciom. ubolewasz że twoje uszy prawie pękły od płaczu a nie rusza cię że dziecko ma traume na zawsze. mogłabyć w cyrku tresować pieski.
Akurat jestem jedynaczką i nie brakowało mi uwagi. A z tym uważaj to może lepiej pisz na własnym FB. Żegnam.
Bardzo ładnie napisany tekst, zgadzam się w 100 % dzieciom trzeba zostawić trochę przestrzeni bo inaczej wychowamy niezaradnych i samolubnych ludzi którzy będą myśleć że świat kręci się wokół nich. Ten tekst uzmysłowił mi że muszę być bardziej konsekwentna wobec moje 2 letniej córeczki, ponieważ już teraz ma zadatki na małą terrorystkę.
W zasadzie zrozumiem ideę autorki lecz większość sformułowań mnie mocno poruszyła, uważam ten tekst za zbyt agresywny i wyznający jedna jedyna prawdę o wychowaniu dzieci. Zbyt dużo generalizacji typu „dzieci trzeba uczyć czekać” czy ” dziecko wymusza” bez uwzględnienia możliwości rozwojowych i rzeczywistych potrzeb dziecka. Do tego nazywanie dzieci terrorystami… Odczułam tu brak szacunku i przeświadczenie o własnej nieomylności. Wiadomo, ze rodzic musi pamietać o swoich potrzebach i szanować własne granice, a wielu rodziców ma z tym problemy, ale taki sposób pisania o tym bardzo mnie razi. Niektórzy mogą odebrać go ponadto jako zachętę do stosowania metod „niech sie dziecko wypłacze”, a to już niestety będzie robieniem emocjonalnej krzywdy dziecku
Stosowanie metody „niech się dziecko wypłacze” jest według mnie okrutne i nie można dziecka pozostawić samego sobie. Każda matka zapewne wie kiedy płacz dziecka jest próbą wymuszenia czegoś a kiedy oznacza że maluch potrzebuje bliskości czy pocieszenia, wszystko zależy od konkretnej sytuacji. Ja tego tekstu nie odbieram jako agresywny ja tu widzę pewną dawkę ironii.
I tak właśnie miało być. Nawet nie ironia, ale smutna prawda. Ja nie jestem nieomylna. Po prostu podpowiadam setkom (tak!) matek – nie musisz być niewolnicą. Jeśli to ironia – tak miało być. Nie znam jednej jedynej drogi i na pewno nie jestem nieomylna. Wierzę jednak, że odklejenie się od dziecka jest możliwe i przynosi obu stronom korzyści. Pozdrawiam!
Oprocz tego CZY podchodzic do płaczącego dziecka czy nie, wazne jest tez JAK się podchodzi. Inne połączenia pojawiają sie w głowie roczniaka kiedy na płacz mama biegnie z wywieszonym jezorem na ratunek, a inne kiedy mama spokojnie idzie do dziecka i łagodnie bez nerwow pomaga.
To samo z jedzeniem. Z jednej strony błędem jest robienie co minute innego sniadania „bo dziecko musi zjesc sniadanko a nie chce tego, tego i tamtego” a z drugiej czesto spotykałam sie z przeginaniem w stylu krzyczenia na dziecko na temat „zjesz to albo nic”. U nas zdarzylo sie kilka razy ze starszy nie jadł przez 1,5 dnia bo nie chciał. Przez kolejny tydzien nadrabiał.
U mnie jest bardziej „albo to, albo będzie coś innego później” – niestety jestem zmuszona do takiej opcji, szczególnie w przypadku, kiedy dzieci wybierają śniadanie, a potem w połowie drogi rezygnują.
Pięknie napisane -jak zawsze. No właśnie pozwólmy dziecku popłakać a za trzecim razem na pewno zrozumie że płacz w niczym nie pomoże i zrobi wszystko o co poprosisz. Nie można pozwolić siebie terroryzować.
Dzięki wielkie. Moje dzieci są już jakiś czas na etapie wymuszania, więc nie mam innego wyjścia, jeśli tłumaczenie i rozmowa nie pomagają.
I zgadzam się i się nie zgadzam. Po pierwsze i najważniejsze: dzieci są różne. Różni są rodzice, różne są życiowe sytuacje. Są high-need-babies i z nimi nic nie jest takie proste, jakby się wydawało. Po prostu chodzi o to, żeby zachować równowagę pomiędzy potrzebami wszystkich, uwzględniając, wiek potrzebujących 😉 Ja bym nie oceniała tak pochopnie innych rodzin. Bo może komuś po prostu jest wygodniej ustąpić w czymś dziecku, bo wie, że dla niego jest to tak niesamowicie ważne. Bo może naprawdę ma gorszy dzień. Bo na pewno nie wiemy wszystkiego o danej rodzinie. To oczywiste, że trzeba mówić „nie” – właśnie po to, żeby dzieci wiedziały, że tak można i żeby same też się tego uczyły. Tylko niech to będzie wtedy, kiedy czujemy, że nasze granice przesuwają się za bardzo, a nie z zasady, bo tak, bo potem się nauczą, bo wymuszają.
Ale ja nikogo nie oceniam. Dostaję codziennie listy od zrozpaczonych mam, które nie wiedzą, jak i kiedy to nie powiedzieć. Więc podpowiadam, tak jak napisałam – JEŚLI DAJESZ COŚ, CZEGO NIE CHCESZ DAĆ. Ale jeśli Tobie pasuje spanie na ziemi koło łóżeczka, bo dziecko trzyma Cię za rękę i bez tego nie uśnie – to Twoja sprawa. Ja jestem na nie. Nie jestem po prostu gotowa na to, żeby dla dzieci się poświęcać, a niestety wiele mam tak do mnie pisze. Ja tego nie robię, choć 90% mojego życia to dzieci, te 10% jest moje i to pozwala mi na nie uważanie, że się poświęcam. Ten wyraz jest pejoratywny i ja nie chcę tak myśleć. A dzieci i tak wchodzą mi na głowę, bo bywa, że nie jestem konsekwentna, więc zachęcam od początku na odpowiedzenie sobie na pytanie – czego nie będę absolutnie tolerować? Pozdrawiam.
Zgadzam się w zupełności. Wszystko jest kwestią naszych oczekiwań i granic, jakie same sobie stawiamy. Każda rodzina jest inna, to co pasuje niektórym mamom, dla innych jest nie do pomyślenia – i tu absolutnie nie powinny się wkradać oceny i patrzenie przez pryzmat swojej sytuacji. Ale jest też tak, że gdy coś nam ewidnentnie nie pasuje, że z jakimiś swoimi pierwotnymi założeniami czujemy się źle – to jest sygnał, żeby je sobie jeszcze raz dokładnie przemyśleć.
Dokładnie. Jeśli coś nam pasuje – nikomu nic do tego, ale jeśli nie, trzeba zmiany.
A może jeszcze inaczej: „czego w danym momencie nie jestem w stanie tolerować?” – bo właśnie teraz taki jest stopień mojego zmęczenia, układ innych jakichokolwiek spraw, że teraz właśnie to przesuwa moją granicę za bardzo. A innym razem to kto wie, może będę bardziej wypoczęta, bardziej chętna i to samo coś nie będzie stanowiło dla mnie problemu. Wtedy odpadłby problem niekonsekwencji 🙂 Bo wiesz na przykład: codziennie nie masz zamiaru trzymać dziecka za rękę przy zasypianiu, ale jak będzie chore, coś go będzie bolało to sytuacja się zmieni i istnieje całkiem duże prawdopodobieństwo, że wtedy zaśnie przytulone, prawda? Konsekwencja jest przereklamowana moim zdaniem w przeciwieństwie do mówienie „nie” dziecku w zgodzie z samym sobą.
Jasne, że tak! Dziecko to nie robot. Bez przesady z tą konsekwencją. Chociaż mnie chodziło bardziej o konsekwencję w trakcie uczenia czegoś, czy wdrażania. Wtedy jest konieczna.
Gaja ma trzy lata i jeszcze nie miała okazji jeść parówek i nie dlatego, że ze mnie taka ekomama, po prostu we Włoszech można dostać tylko największe parówkowe świństwa, więc nawet ich nie kupuję. Ale to taka mała dygresja, generalnie zgadzam się z Twoim tekstem, choć do powyższych wniosków dochodzi się wraz z wiekiem…dziecka oczywiście, bo z noworodkiem to ja się cackałam :). Teraz wyluzowałam i się cieszę.
Koniecznie przywieź ją do Polski! My górujemy w spożyciu parówek, na szczęście są coraz lepsze. Tekst nie był o noworodkach, choć już takie maluchy zostawiałam w łóżeczku. Podobało im się, ale to dlatego, że to nie była kara – po prostu, tam czuły się bezpieczne, a ja robiłam tak od 1 dnia, żeby móc normalnie egzystować, inaczej bym oszalała.
Gdy byliśmy w Polsce, Gaja nawet na parówki nie chciała spojrzeć, mój mąż też za nimi nie przepada. Te włoskie, szlachetne żołądki ;).
Tak, wiem, że tekst nie dotyczy noworodków, po prostu przypomniały mi się moje początki :). Jak dziecko we mgle normalnie!
To chyba każda matka tak ma. Ja przez chyba 10 lat nie jadłam parówek po tym, jak mnie koleżanka na studiach oświeciła co oznacza mięso OM 🙂 Teraz jem, rzadko i tez tylko te z fileta.
Przecież to jest tresura! Absolutnie się nie zgadzam z takim „wychowaniem” dziecka bo to nie zwierzę a człowiek z takimi samymi uczuciami i prawami jak my dorośli. A wymuszanie o matko. A niby jak maluszek ma swoje potrzeby zakomunikować? No płacze i kwęka. Czyli coś jest nie tak. Myślę że wytłumaczenie maluszkowi co w danym momencie robimy i że podejdziemy za chwilę jak skończymy jest najlepsze, nawet jeśli miała bym to robić i 100 razu z tego samego powodu. A jeżeli już pozwalam płakać to TYLKO I WYŁĄCZNIE W MOICH RAMIONACH. Trwa to kilka sekund maks minutę ale przytulam córkę i uspokajam szeptem wtedy moje dziecko wie że jestem blisko że jest bezpieczne i co najważniejsze, że może na mnie liczyć. Można by tu wiele napisać ale są już tacy, którzy to świetnie zrobili. Jestem za filozofią RB. Tak też masz czas dla siebie.
A może to tylko w naszej głowie jest nie tak? Bo ja na przykład też kwękam, a nic mi nie jest – ot, chcę coś powiedzieć. A maluch niestety inaczej nie umie, płacz, bo coś się dzieje, a zwykłe kwękanie to dwie zupełnie różne sprawy. Ja za to nie zgadzam się na spanie na podłodze, bo moje dziecko musi trzymać moją rękę, załatwianie swoich potrzeb w towarzystwie kilkulatka, smażenie jajecznicy przy uginających się stołach i zakaz wychodzenia z domu, bo moje dziecko oszaleje. RB a przyklejenie się do dziecka i nie puszczanie ani na moment to różnica. O tym był tekst.
Ale mi chodzi o to, że zamiast zostawić placzące dziecko lepiej zastosować się do RB od samego początku. Jeżeli wiesz że zostawisz maleństwo bezpiecznie i idziesz do toalety ok ale wytłumacz że jesteś obok, że wrócisz. Trzyma rękę no widać ma potrzebę bliskości. Zapewne jest tego alternatywa i to nie jedna ale pozostawienie bez wyjaśnienia do mnie nie przemawia. A wychodzenie z domu? No cóż córka czasem też ma bunt ale wtedy idziemy szukać (w naszym przypadku) kota. Na jedzenie się jeszcze nie wypowiem. Ale daję już teraz mojemu dziecku prawo wyboru w niektórych kwestiach. Pewnie częściej to jest nieświadomy wybór córki ale ja dzięki temu się uczę jak razem z nią żyć i radzić sobie w przyszłości. Ot takie moje spostrzeżenia.
To jest dla mnie oczywiste, że nie znikam bez uprzedzenia dzieci. Potrzeba bliskości czyja? Matki czy dziecka, bo mnie się wydaje, że można ją zaspokoić bez zarwanych nocy przez dwa lata.
Oczywiście. Śpiąc z dzieckiem w jednym łóżku.
co do smoczka,trzeba bylo go nigdy nie podawac:) co do tego ze jestes egoistką-to prawda i wielka szkoda dla dzieci…
Przeczytałam mnóstwo książek na podobne tematy. Mogę z całym przekonaniem polecić dwie: dr. Rossa Campbella „Twoje dziecko potrzebuje ciebie” oraz Moniki Staszewskiej „Bez lęku”. To bardzo różne pozycje, ale obie warte przeczytania, bo mogą pomóc w wielu trudnych sytuacjach. Życzę wszystkim mamom powodzenia!
Dzięki za polecenia, przeczytam!
Zgadzam się z Tobą w 100%.
Nam trojaczym mamom taki „zimny chów” przychodzi dużo łatwiej, ba nie przychodzi my musimy tak postępować bo inaczej byśmy zwariowały.
Moje jak i pewnie Twoje maluchy od samego początku musiały się nauczyć, że trzeba czekać na swoją kolej. Że jak teraz karmię jednego kolejni czekają na swoją kolej. I żyją. Kochają nas najmocniej na świecie.
Niektórzy docinają, że mam wytresowane dzieci bo np. idą grzecznie za rączkę, bo nie uciekają, kiedy jeździły jeszcze w wózku to w nim grzecznie siedziały.
Pewnego razu byliśmy na spacerze ze znajomymi, którzy mają jedno dziecko w wieku chłopaków. No szkoda nam ich było. Byli umęczeni bo dziecko, a że w wózku, a że na rączki, a to na nogach. I kursowało między mamą, a tatą. A my pełen relaks. Tatuś pcha wózek, obok uśmiechnięta mamusia. Od samego początku nie mogliśmy na takie roszady pozwolić więc jak jest jazda to jazda, jak idziemy to idziemy, a nie nosimy się (bo nie ma jak 🙂
Pozdrawiam
Moje dzieci i tak wchodzą mi momentami na głowę, jednak uważam, że to zawsze jest moja wina, bo coś źle zakomunikowałam, nie zwracam wystarczająco dużo uwagi, itp. Wiele osób, które nas otacza, też dziwi się, że dzieci nie płaczą, jak się przewrócą, wszystko jedzą i są w miarę samodzielna. A jak miałyśmy to inaczej zrobić? Nie dało się, może to i lepiej? Pozdrawiam!
To w podejściu do dzieci widzę między nami duuuuże podobieństwo, bo u nas, to też właśnie dzieci się musiały dostosować do mnie, a nie ja do nich. Dlatego też nie znam smaku zimnej kawy, kojec jest wyeksploatowany do granic możliwości, a starszak co rusz marudzi, że nie będzie jadł, albo że mu się nudzi, więc … nie dostaje nic innego i się… nudzi, bo ja np. piję sobie moją kawę. I z tym jest mi naprawdę dobrze.
Mnie też! Piateczka!