Jak ona to robi?

Dziecko jest cudem, co do tego nie mam absolutnie żadnych wątpliwości. I oczywistym jest, że wymaga całodobowej opieki, a świeżo upieczeni rodzice i dziadkowie nie chcą odstąpić go na krok. W większości przypadków nowe role przysłaniają rodzicom, w szczególności zaś matkom, racjonalne postrzeganie świata. Tak bardzo są związane z dzieckiem i tak bardzo boją się o nie, że w pewnym momencie zamykają się w kołowrotku karmień, kupek, zupek, spacerów, pieluch i słoiczków. Nie jest to bardzo trudne i zdarza się właściwie w każdym domu.

Nagle, zwykle około pierwszych urodzin malucha, matka dostrzega, że od roku nie wychodziła praktycznie z domu, a jej postrzeganie świata poważnie ograniczone jest ogromnym pudłem pampersów.

Urodziłam moje dzieci w wieku 32 lat. Dość późno. Miałam już bardzo wygodne, spokojne i w pełni ustabilizowane życie. Ciężko mi było więc uwierzyć, że w ciąży i po urodzeniu dzieci przestanę być sobą, tak jak wiele kobiet naokoło. Lubiłam szpilki, wypady do kina i kolacje ze znajomymi. Zakupy, zadbane paznokcie i noce zarwane na pasjonującej lekturze. Przesiadywanie w pracy do nocy, weekendy spędzone na powolnym leczeniu kaca i spontaniczne wyjazdy. Oczywiście, wszystko to się zmieniło. I cieszę się z tego, bo to, co dają mi dzieci, ma się absolutnie nijak nawet do pierwszej rocznicy naszego ślubu, którą spędziliśmy bujając się czerwonym kabrioletem po Miami.

Nie zrezygnowałam ze wszystkiego. Spotykam się stale z opinią, że jestem jakąś nad-matką. Ciągle ktoś mnie pyta jak ja daję radę i w ogóle ludzie dziwią się, że jeszcze nie zwariowałam. To, że nie mam szaleństwa w oczach, że umiem sklecić razem kilka zdań, nie mam odrostu, połamanych paznokci, że moje dzieci jedzą warzywa i nie chodzą brudne, też część osób widzi w kategorii wyczynu. A już fakt, że przebiegłam maraton, systematycznie piszę blog, eksperymentuję w kuchni, mam cudny ogród, wiem jak wygląda mój mąż i utrzymuję stałe kontakty z kilkoma osobami – to już niektórzy porównują z wyprawą na Księżyc. To, że często się uśmiecham i nie jestem w depresji wiele osób uważa za pozę.

A ja myślę, że każda inna matka, kobieta, poradziłaby sobie świetnie. Większość ludzi jest w stanie udźwignąć to, co daje nam życie. Jedyne, czego potrzeba to priorytetów, planu i kilku organizacyjnych sztuczek. Moja recepta jest prosta i opiera się na kilku tylko założeniach.

PLANOWANIE CZASU

Odkąd mam dzieci, pożegnałam się ze spontanicznym spędzaniem czasu, cały mój tydzień jest skrupulatnie zaplanowany. Poszukałam oszczędności czasowych, na przykład robię zakupy przez Internet, planuję menu na cały tydzień z wyprzedzeniem, gotuję na dwa dni, panie robię blokami co drugi dzień. W każdym tygodniu ustalamy z mężem kto, kiedy, gdzie musi być. Wchodzą w ten plan wizyty u lekarzy dzieci, spotkania towarzyskie, obowiązki związane z pracą. Umawiamy się z tygodniowym wyprzedzeniem w jaki dzień które z nas odwozi dzieci do przedszkola, a kto je odbiera, kto zawozi na balet, czy na basen. Mailowo, żeby nie było później nieporozumień (tu świetnie sprawdzi się też zwykła lista na lodówce, czy modnej teraz tablicy). Dzięki temu oszczędzamy sobie codziennej przepychanki. W miarę sztywno trzymamy się planu, inaczej szybko runie. Jeśli są rzeczy, które wymagają zrobienia w naszej wspólnej przestrzeni, na przykład zmiana opon, poważny zakup, naprawy w domu – dzielimy się obowiązkami, ustalając, kto i kiedy to zrobi. Żyjemy z kalendarzem w ręce.

ZOSIA SAMOSIA

Wierzę w równouprawnienie, dzielimy się wszystkim po połowie. Mąż potrafi zrobić absolutnie wszystko w domu i wokół dzieci. Prasuje, pierze, sprząta, gotuje. Nie raz już został z całą trójką sam na weekend. Tak samo ja wiem jak zatankować, jeżdżę do mechanika, kupuję gwoździe, itd. Nie ma u nas wielu prac zarezerwowanych tylko dla jednej osoby. Wiadomo, że dla wygody podzieliliśmy niektóre czynności między sobą i nie musimy już do nich wracać – na przykład mąż zawsze wynosi śmieci, czy kosi trawę, ja płacę rachunki i robię zakupy. Polecam taki podział każdemu. Nie wiem, czy mąż taki się urodził, może nie. Myślę, że po prostu ja od początku nie godziłam się na bycie kobietą domową i stereotypowe myślenie, że deska do prasowania to żeński atrybut. Nie uprasowałam, ups, no to musiał sam.

PARTNER

Po kilku miesiącach od urodzenia naszych dzieci i życia na pełnych, domowych obrotach, postanowiliśmy, że coś musi się zmienić. Byliśmy przemęczeni, rodzicielstwo nas przytłaczało, zaczęliśmy się kłócić o każdą rzecz. Byliśmy na prostej drodze do stania się jedną z wielu nieudanych par, przytłoczonych codziennością. Wiem, że nie można tego generalizować, ale oprócz tego, że ludzie bardzo się zmieniają, po prostu odpuszczają i zaczynają się od siebie oddalać. Praca, dom, dzieci, kredyty. Nagle się okazuje, że z wesołej dziewczyny, która kiedyś była, stała się zaniedbaną, nudną i przewrażliwioną matką, która zabiła w niej kobietę. A on tylko gdera i oprócz meczu z paczką chipsów, nic go nie obchodzi. Myślowy skrót, ale nagromadzone miesiącami tony różnych zażaleń, które z braku czasu są stale zamiatane pod dywan, prowadzą do poważniejszych rozłamów.

Wprowadziliśmy grafik wyjść – dwa dni w tygodniu wychodzi mąż, dwa dni w tygodniu ja. Dwa razy w roku wyjeżdżamy wspólnie na weekend bez dzieci (w zimie na deskę, w maju na rocznicę ślubu), raz w miesiącu chodzimy razem na kolację. Z początku było to trudne. Ciągle coś przesuwaliśmy, nic się nie dało zaplanować, więc ponownie rosła nasza frustracja. Z czasem jednak nauczyliśmy się nowego porządku i od dawna nie wyobrażamy sobie innego życia. Wychodziliśmy nawet wtedy, kiedy dzieci były chore. Bo nawet chore dzieci od 20 śpią. I nawet wtedy, kiedy usypialiśmy na stojąco. Zmęczenie mija, kiedy zastąpi je coś ekscytującego, oderwanie od rutyny.  

Wielu matkom wydaje się, że ich partner sobie nie poradzi. Że dziecko zostawione na dwie godziny z ojcem zginie. Że coś zrobi źle. A tymczasem okazuje się, że robi często lepiej. Zdarzało się, że mój mąż zostając z dziećmi, wysyłał mi zdjęcia, a ja łapałam się za głowę. Ale na tym się kończyło. Nigdy nikomu nic się nie stało. Bo tata to przecież tak jak mama – rodzic, ani ciut lepszy, ani gorszy.

W dni kiedy przypada moje “wychodne” robię to, co chcę. Poświęcam ten czas w 100% sobie. Chodzę do lekarza, jeśli jest taka konieczność, do kosmetyczki, do fryzjera, ćwiczę – albo biegam w terenie, albo chodzę na siłownię, basen lub jogę. Włóczę się po sklepach, chodzę do kina, spotykam się z koleżankami. Czasami po prostu siadam gdzieś z laptopem, czytam lub piszę. Robię to, na co mam ochotę lub czego akurat potrzebuję. Tak jak napisałam powyżej – planujemy ten czas skrupulatnie i bardzo go szanujemy, nic sobie nie wypominając. Możemy wtedy wrócić kiedy mamy ochotę, nikt nikogo z czasu nie rozlicza. Nie mamy z tego powodu wyrzutów sumienia, a dzieci dawno się już do tego przyzwyczaiły. Mąż w wolnym czasie rozwija swoje pasje. Po trudnej i wymagającej pracy, relaksuje się uprawiając ekstremalne sporty. Pomaga.

Obserwuję masę rodziców i od razu jestem w stanie wychwycić tych, którzy nie mają ani minuty czasu wolnego dla siebie. Są po prostu zaniedbani i … smutni. Zmecznie, zaniedbanie, frustracja, która się w nich rodzi odbija się na dzieciach, związku i ich samych. Nie da się w 100% zapomnieć o sobie. Zawsze przynosi to więcej strat niż pożytku. Ze zgrozą myślę też o rodzicach, którzy nie dbają o swoje zdrowie, z braku czasu. Moje dzieci miały pół roku, kiedy miałam operację na przepuklinę. Wiedziałam, że nie mogę jej odkładać. Było nam ciężko, nie mogłam się za bardzo ruszać, nie mówiąc już o podnoszeniu dzieci. Chodziło jednak o moje zdrowie, więc jakoś przeżyliśmy te kilka dni. Dbanie o własne zdrowie jest naszym obowiązkiem jako rodziców. Dzieci potrzebują nas silnych i pełnych wigoru, nie schorowanych.

W pozostałe dni kiedy “siedzę w domu” (mój ulubiony zwrot) po przedszkolu odbieram dzieci, bawimy się, podaję im kolację, kąpiel, czytanie, usypianie. Jak dzieciaki zasną ja zabieram się do sprzątania, prania, zakupów i gotowania obiadu na kolejne dwa dni. Spędzam ten czas bardzo produktywnie, żeby potem móc dwa kolejne wieczory robić to, na co mam ochotę.

W weekend staramy się maksymalnie skupić na dzieciach i na sobie. Jesteśmy oboje w domu, ograniczamy prace domowe, które możemy wykonać w tygodniu. Wtedy pozwalamy sobie na spontaniczność i robimy to, na co akurat mamy ochotę, chodzimy do zoo, na plac zabaw, wymyślamy rozrywki dla dzieci, bywa, że aby nie tracić czasu na gotowanie, zamawiamy pizzę. Weekendowe wieczory spędzamy wspólnie z mężem nadrabiając zaległości, bo w tygodniu prawie się nie widujemy. Gotujemy wspólnie, oglądamy filmy, gadamy. Jeśli z kimkolwiek się spotykamy to jest to albo rodzina, albo znajomi, którzy mają dzieci. Taki układ jest dla nas idealny. Pomimo tylu lat razem, nadal za sobą tęsknimy, a randki w domu są odświętne. Polecam porządek w szafie. Nikt nie powinien nas oglądać w poplamionych dresach, tym bardziej partner, z którym łączy nas coś romantycznego. Wałki zostawiam na czas, kiedy jestem w domu solo.

Raz w roku wyjeżdżam na swoje urodziny na weekend. Nigdy nie udało mi się całkowicie wyłączyć myślenia, z tego tylko powodu, że dzieci jest trójka i wystarczy moment nieuwagi. Jeśli jednak byłoby jedno – nie martwiłabym się niczym, wiem, że z tatą nic złego im nie grozi. To samo tyczy się niani czy babci. Bez jakiejkolwiek pomocy jest bardzo ciężko. A i na tym polu wielu rodziców nie potrafi absolutnie sobie poradzić. Jakby bali się, że prosząc i przyjmując pomoc ich rola ucierpi, a ich zasługi zostaną umniejszone.

POMOC – NIANIA, ŻŁOBEK I PRZEDSZKOLE

Po porodzie

Niani do moich dzieci poszukałam już jak byłam w ciąży. W sumie najpierw szukałam z ogłoszeń, ale w końcu zdecydowałam się na znajomą, znajomej, znajomych. Miałam ambicje opiekować się dziećmi sama i do teraz mi ona pozostała (choć przyznaję, że jest głupia i jeśli tylko można sobie na to pozwolić – warto wykorzystać pomoc). Właściwie odkąd dzieci skończyły 1.5 miesiąca, nasza niana przychodziła do nas we wtorki i w środy od 9 do 15. Czasami z domu udawało mi się wyjść dopiero o 11 (choć śmiałyśmy się z nianią, że pewnie wszyscy uważają, że jak wchodzi to już ubrana czekam przy drzwiach i natychmiast wybiegam). Widok jednej kobiety ogarniającej trójkę noworodków jest kosmiczny, czasami po prostu rzucałam się w wir przebierania, karmienia, itp. Choćby o 11 – zawsze wychodziłam z domu. Na zakupy, na kawę, czy choćby z gazetą do parku. Z czasem spotykałam się z koleżanką, chodziłam do fryzjera, kosmetyczki. Po okresie połogu wróciłam do ćwiczeń. Te kilka godzin mijało mi bardzo szybko, jednak nie wyobrażałam sobie ich nie mieć. Czułam się jak nowonarodzona po kilku godzinach solo w moim świecie. Mój czas był bardzo ograniczony, ale widywałam innych ludzi i przez kilka godzin mogłam pomyśleć o czymś innym.

Drugi rok życia dzieci

Jak dzieci miały 9 miesięcy pojechaliśmy na 14 miesięcy do Australii. Ze względu na finanse zdecydowaliśmy się na nianię tylko raz w tygodniu. Schemat taki sam – od 9 do 15 w każdy czwartek miałam nianię. Zazwyczaj robiłam dokładnie to samo. Rano szłam na siłownię lub biegać, wracałam do domu się przebrać, leciałam na obiad (raz w tygodniu na siedząco, bez pośpiechu i z wolnymi kolanami jadłam sushi, taki luksus!), potem siadałam gdzieś nad oceanem, piłam spokojnie kawę, czytałam, pisałam, zbierałam myśli, marzyłam. Czasami szłam do kosmetyczki albo na zakupy. Wracałam do domu jakbym była po tygodniowych wczasach. Nie robiłam nic specjalnie drogiego, ekskluzywnego czy wyszukanego. Po prostu spędzałam ten czas po swojemu. Potem dzieci poszły do żłobka – 2 razy w tygodniu na 6 godzin. Niestety mój wolny czas jakoś specjalnie się nie zwiększył, bo dzieci bardzo chorowały, więc stale kiblowaliśmy w domu.

Trzeci rok życia dzieci

Dzieci poszły na stałe do przedszkola, a ja wróciłam do pracy. Nadal utrzymywaliśmy kontakt z naszą nianią. Choć sama wróciła do pracy, pomagała nam w momentach kryzysowych. Przynajmniej raz, a czasami dwa razy w miesiącu przychodziła do nas w weekendowy wieczór. My wtedy wychodziliśmy, jak za dawnych lat. Zdarzało się, że na takie wyjście miałam przygotowaną listę do przegadania z mężem. W tygodniu wieczorem bywałam tak zmęczona, że po prostu nawet nie miałam siły zaczynać jakiejkolwiek ważnej dyskusji.

Teraz

Nie pomaga nam niana, choć stale szukam. Tuż przed czwartymi urodzinami dzieci zwolniłam się z korporacji. Teraz na mnie spoczywa obowiązek odwożenia i przywożenia dzieci do i z przedszkola, opieka nad dziećmi, kiedy są chore, a także czas pomiędzy przedszkolem, a spaniem. Nadal zachowaliśmy ten sam podział, nadal dwa wieczory w tygodniu wychodzę ja, dwa mąż, raz w miesiącu wychodzimy na kolację (z dziećmi jest wtedy Babcia), nadal raz lub dwa razy w roku wyjeżdżamy.

PRIORYTETY

Od momentu, kiedy nasze życie stanęło na głowie zweryfikowałam swoje priorytety. Zastanowiłam się po raz kolejny nad tym, co jest dla mnie najważniejsze. Najważniejsza jest dla mnie rodzina, stworzenie moim dzieciom ciepłego domu. Nie musi być możliwe jeść w tym domu z podłogi, w idealnie wyprasowanych ubraniach trzydaniowych obiadów. Rzeczy, które mogłam zlecić komuś innemu – oddałam bez zastanowienia. Zrobiłam porządek w kontaktach, wolę naprawdę zaangażować się w przyjaźń, niż byle jak kumplować się ze wszystkimi. Moje zainteresowania podzieliłam na te najważniejsze – sport, blog, kuchnia, kino. Na resztę na razie nie mam czasu. Zapisuję rzeczy, które mnie fascynują i których chciałabym kiedyś spróbować, ksiażki, które chciałabym przeczytać, miejsca, które chciałabym zobaczyć. Wrócę do nich.

Nie chcę się absolutnie wymądrzać, każdy ma zupełnie inną sytuację. To, co działa u mnie może dla Ciebie nie być dobre. Próbuję jednak zachęcić do zmiany myślenia. Łatwo wpaść w depresję z powodu rozczarowania macierzyństwem, związkiem, a przecież dziecko to cud, z którym razem z partnerem wspólnie możemy zbudować pełną miłości rodzinę. Macie jakieś swoje złote środki?

Dziękuję, że tu jesteś! Mam nadzieję, że ten tekst był dla Ciebie wartościowy. Jeśli masz ochotę, zostaw po sobie ślad:

– Zaobserwuj mnie na Instagramie i dołącz do mojej społeczności, gdzie znajdziesz całą masę wzruszeń, przepisów, promocji i podpowiedzi! Odpisuję na komentarze i wiadomości, więc pisz do mnie śmiało!
– Zostaw tu komentarz, porozmawiajmy! Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim też ze znajomym. To dla mnie ogromna motywacja do dalszego tworzenia.
– Zapisz się do mojego newslettera, dzięki temu będziesz na bieżąco i nie ominą Cię żadne sekrety przeznaczone tylko dla najwierniejszych czytelników.
– Zerknij do mojego sklepu, znajdziesz tam moje bestsellerowe e-booki i produkty niespodzianki!

31 komentarzy

  1. „siedzę w domu” to tez moje ulubione określenie 😉 Miłka od czerwca wraca do żłobka, ale jeśli znów zacznie chorować na potęgę to też rozważę nianię… Bo juz tak dwa lata siedzę w domu i się nudzę 😀

    1. Wiem, wiem, ciężkie jest życie kobiety siedzącej w domu z dzieckiem. Telenowele, malowanie paznokci, fryzjer,kosmetyczka, kawki z innymi matkami. Ale i tak nagorsze według mnie jest pilnowanie sprzątaczki, ogrodnika i kucharki! Jak nie przypilnujesz to od razu burdel i obiad niedobry. Ech.

  2. Ależ to jest pięknie napisane. Można powiedzieć, że ciężko mi się odnieść i prawdopodobnie nigdy nie wejdę w Twoją skórę, ale fakt faktem zauważam w wielu przypadkach to, że kobiety po porodzie zupełnie już o siebie nie dbają. Czasami mija kilka lat by powróciły do tego procederu sprzed porodu, czasami po prostu przyzwyczajenie bywa dużo silniejsze. Najważniejsze jednak, że Tobie się udało i tą wiedzą chcesz się dzielić.

    Myślę jednak, że nie chodzi tu tylko o dzieci. Wiele razy zdarza się tak, że kobiety zresztą mężczyźni też, mają problem z odpowiednim dbaniem o siebie. Nie bierze się to na ogół z braku czasu, bierze się to z lenistwa. W życiu miałem kilka sytuacji, gdzie po kilku miesiącach spotykania się obserwowałem jak piękna zadbana dziewczyna robi z siebie domowego pacierucha, który na nic nie ma ochoty.

    Tym wpisem jedynie udowodniłaś, że da się. Trójka dzieci – to na pewno nie jedno, chociaż zapewne znajdą się matki, które stwierdzą że to praktycznie to samo i że lepiej mieć trójkę na raz niż trzy pod rząd – bo jest łatwiej – i takie opinie słyszałem.

    Tak więc podpisuję się rękami i nogami pod tym wpisem. Jeżeli chcemy – wszystko się da, wymaga to jedynie odpowiedniego planu, rozmowy i partnerstwa na wysokim poziomie. Czyż nie ?

  3. Bardzo trafiony tekst:-) jakbym czytała w swoich myślach.. Cieszę się ze Cie znalazlam i mimo wszystko podziwiam ze jesteś tak świetnie zorganizowana!

  4. Wow! Szczerze podziwiam, ale też zazdroszczę możliwości zatrudnienia niani.
    Ja właśnie przechodzę kryzys, jeśli chodzi o pogodzenie wszystkiego, o czym piszesz. Wróciłam do pracy, żadne z dzieci nie chodzi jeszcze do przedszkola, na nianię nas nie stać, a dziadkowie daleko… Przyjdzie mi na chwilę z czegoś zrezygnować i obawiam się, że padnie na blogowanie 🙁

    1. Witam Cię Niciutko! Bardzo szkoda byłoby bloga, masz wielu fanów (ja też!). Niania to rzeczywiście luksus. Też nie było mnie stać na pomoc stale, ale nawet jeden dzień w tygodniu to było dla mnie dużo. Jak byłam w Australii też miałyśmy tam z koleżankami taki system – od czasu do czasu zostawałyśmy ze swoimi dziećmi. Koleżanka przychodziła przezd 20, jak moje dzieci już spały, a my wychodziliśmy. Czasem tylko na spacer, żeby po prostu pobyć 2 godziny poza domem. To nic nie kosztuje. W innym tygodniu ja zostawałam u niej. Może mogłabyś coś takiego wprowadzić? Jakaś sąsiadka, kuzynka, koleżanka? Trzymam kciuki!

  5. Napisalas kiedys ze dziecko to alien. Ja bym powiedziala ze kobieta to tez pewnego rodzaju alien. Na pewno wielu ludziom to co Ty ze swoim zyciem robisz wydaje sie niemozliwe, jestes jakby „nie z tej planety”. Kobiety sa silne, wiele zniosa, wiele potrafia. Musza tylko uwierzyc w siebie. Ale jednak taka natura i charakter jak Twoj przydaje sie bardzo do zorganizowania sobie zycia tak jak Ty to zrobilas. Mysle, ze wiele kobiet chcialoby tak, ale brakuje im tego „czegos”, co Ty masz. Nie maja ani odrobiny drygu organizacji, samozaparcia, motywacji. Od wielu lat pracuje z matkami, i ich dziecmi dziecmi, rodzinami. I sa takie „nie z tej ziemi” mamy, co w pare dni po porodzie wygladaja jak z zurnala!? Ale One zawsze takie byly, to ich natura i inaczej zycia sobie nie wyobrazaja. A sa takie co nigdy tak na prawde na wygladzie im nie zalezalo, czy zeby jakos lepiej zycie sobie zorganizowac, ulatwic. I takie pozostaly. A po porodzie jeszcze bardziej sie zaniedbaly. A niektore z mam potrzebuja po prosu pewnego rodzaju „kopa”, zeby zrozumialy, ze miejsce kobiety nie jest tylko w kuchni, pralni i przy dzieciach. Aha…no i niestey nie wszyscy mezczyzni daja sie „ulepic” tak jak bysmy chcialy 🙁

    1. Ja też nie zawsze taka byłam. Po prostu się tego nauczyłam, wyczytałam to z mądrych książek, a potem wydobyłam z siebie na zewnątrz.Pracuję nad sobą. Zamiast narzekać, zmieniam to, co mnie uwiera. Wszystko się da. Trzeba tylko uwierzyć, tak jak napisałaś. Jak się uwierzy, że mogę, wszystko inne nagle staje się prostsze.

  6. Naprawdę najważniejszy w tym wszystkim jest partner. O wiele trudniej byłoby mi bez mojego męża. On też nie boi się pralki czy żelazka, chce zostawać z małym, sam mnie wygania z domu i motywuje. Druga sprawa – organizacja czasu, ja mam tak, że in więcej zadań, tym lepiej jestem zorganizowana. Wiadomo, nie zawsze jest różowo, ale bardzo szybko przechodzą wszystkie smutki – w końcu mam w domu największy skarb!

    1. Wiadomo, że nie jest łatwo. I bardzo ważny jest partner. Ja też tak mam, że im więcej mam na głowie, tym bardziej jestem się w stanie „sprężyć” i szybciutko wszystko zrobić.

  7. Wow, trojaczki! MEGA! Więc tysiąckrotne brawo za zorganizowanie. Ja sama tak właśnie też chce, ale idzie mi…. różnie. O ile jeszcze rano pełna energii wstaje i ogarniam tak żebyśmy we trójkę dali radę wszędzie zdążyć (mąż zabrać córę do żłobka i pojechać do pracy, mnie wysadzić w drodze na metro) tak po powrocie z pracy już idzie mi coraz gorzej. Mam wrażenie, że czas mi wtedy strasznie ucieka a o 22 już tak bardzo chce mi się spać 🙂 Zapraszam i do nas na bloga, i dziękuję też za odpowiedź na moje pytanie z pewnego wpisu, właśnie o sposobie pogodzenia tak wielu aspektów życia 🙂 o tu: http://mamorki.com/2015/03/11/mama-vs-czas-czyli-czemu-go-zawsze-za-malo/

    1. Czas bardzo ucieka, a praca w domu nigdy się nie kończy. Dlatego trzeba wyjść, inaczej stale jest coś do zrobienia. Na bloga zaraz zaglądam. Pozdrawiam x

  8. Dagmara! Jak ja się cieszę że wpadłaś do mnie, dzięki temu odkrywam to miejsce i już Cię lubię! :* Zgadzam się w zupełności, że kobiecie potrzebny jest czas dla siebie! Mamy z mężem podobną umowę, tylko u nas każdy ma jeden wolny dzień tygodniowo. Plus jeszcze mi mąż przyjeżdza popilnować młodej w czasie lanczu, żebym mogła poćwiczyć. I znaleść równowagę!

    1. No i super. Też się cieszę, że Cię znalazłam. Już podejrzałam zdjęcia pyszności i morza na Twoim blogu 🙂 Teraz jeszcze pozostało mi przeczytanie całości 🙂

  9. Jesteś wielka, niesamowita i zazdroszcze, po prostu zazdroszcze ☺ Ja z jednym dzieckiem często mam paznokcie nie pomalowane i zakładam dres, bo mi sie nie chce. Fakt raz na miesiąc, paraduje tak w tym dresie bo tez uważam, ze najłatwiej sie poddać a później było by tylko trudniej sie ogarnąć na nowo. Podziwiam Cie i tytuł wpisu trafiony w 100%. Pozdrawiam i nie mogę wyjść z podziwu, takiej organizacji przy trójce maluchów.

    1. Ja też czasami zakładam dres i mam połamane paznokcie, nie chce mi się iść na fitness i leżę w łóżku oglądając po razmilionowy Przyjaciół. Wszystko jest dla ludzi. Ale na następny dzień, czy kolejny wiem, że muszę zabrać się za życie. Szybko mija i nie chcę żeby mijało byle do piątku, byle do wakacji, byle jak.

  10. Dobry maz to naprawde polowa sukcesu, druga polowa to my. Pamietam jak Adas sie urodzil to Darren kazdego tygodnia dawal mi 2 noce na wyspanie sie. On spal z synkiem w drugim pokoju a ja sama. Wtedy karmilam jeszcze ale ze mialam „wolne” to budzilam sie tylko na odciaganie, butelka do lodowki I do lozka! Cos w tych australijczykach jest 😉

  11. U nas też sprawdził się grafik i podział czasu. Rodzicielstwo traktujemy po równo – zamieniamy się co noc na sen z młodym, który nadal (!) się budzi co 2-3 godziny. Do tego każdy ma wyjścia, dbamy też o to byśmy mogli razem wychodzić i nie myśleć o pieluchach. Dla nas to bardzo zdrowy układ choć wypracowanie go też trwało kilka miesięcy i nie powiem, że nie odbyło się bez burz, cichych dni i ogólnej frustracji. Ale było warto 🙂 Przede wszystkim – rozmawiać, rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać…

  12. Rety, jak ja bym chciala byc taka zorganizowana jsk Ty… Chęci mam, tylko z wykonaniem gorzej 🙂 jestem tu od niedawna, ale strasznie podoba mi się to co i jak piszesz. Wydaje mi się ze filozofię życiową tak ogólnie mamy podobną. Mam nadzieje, ze mnie Twoje wpisy zmotywują, bo szczerze podziwiam 🙂

    1. Ja za bardzo nie miałam innego wyjścia. Żeby mieć czas dla siebie i nie oszaleć, żyję z planem w ręce. Wystarczy poświęcić na to trochę czasu, a potem już powielać techniki, które działają. Powodzenia!

  13. Super konsekwentny plan. Szczerze gratuluję uporu i wytrwałości. Jak widać się da, trzeba tylko chcieć:) pozdrawiam z Gdańska!

  14. Jejku jak to jest możliwe ze zajmowałaś się sama trójką małych dzieci? Masz przecież też tylko dwie ręce 🙂 Czytam wszystkie Twoje wpisy żeby się pocieszyć. Ja mam półroczne bliźniaki i ledwo żyje. Albo masz takie grzeczne dzieci, które od początku spały całą noc albo nadprzyrodzone moce, o których się nie chwalisz 🙂

    1. Rzeczywiście, dzieci spały do roku bardzo dobrze, potem zaczęły się jazdy i właściwie dopiero gdzieś od 4 roku życia znowu pięknie śpią. Dawałam rady, bo co miałam zrobić? Też dasz! Powodzenia!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *